
I'm back. I spent only eleven days abroad but still, I feel as if I haven't seen Krakow for half a year. If during the absence on my blog you somehow happened to stalk me on Facebook, Instagram or Twitter, you probably know that together with my best friend we organised a tiny little Eurotrip. It was basically a trip to four big cities - I went to Stockholm, London, Amsterdam and Milan. How was it? Well, I came back to Poland alive so I gotta say, we did a solid job. Of course, I wouldn't be me if I hadn't had some drama moments during the journey. Yes, I did run on board being the last passenger, I was accused of using fake money and I did pray for finding 1.70 Euro in my wallet to buy something to eat for breakfast on my last day in Milan. But generally, I did completely fine, during those eleven days I saw so many beautiful places and I brought back home amazing and absolutely beautiful memories that will last forever. I also have seen recently that a lot of you were asking about how I planned the whole thing, which transport I used, how I packed my bag and all that stuff and yes, there will be coming a whole separate post about it that should be up around the beginning of Septemeber (it hopefully will be a video, yay). Today I'm taking you with me to my second destination - London. I spent there five days and honestly didn't want to leave, I didn't want to leave so dramatically that it was just pathetic to look at me in that condition.
Wróciłam. To było tylko jedenaście dni podróży, a i tak czuję się, jakbym Krakowa nie widziała przynajmniej od pół roku. Jeśli zahaczyliście gdzieś podczas mojej nieobecności na blogu o inne strony, gdzie się ochoczo produkuję (facebook, instagram, twitter), to wiecie, że razem z moją przyjaciółką zorganizowałyśmy same wycieczkę po czterech miastach - Sztokholmie, Londynie, Amsterdamie i Mediolanie. Dotarłyśmy żywe do Polski, więc mogę stwierdzić, że dałyśmy radę. Nie obyło się oczywiście bez kilku super dramatycznych momentów, wbieganiu jako ostatnie na pokład samolotu, byciu oskarżanym o używanie fałszywej gotówki i modleniu się o 1.70 Euro na śniadanie ostatniego dnia, ale generalnie świetnie to wszystko zaplanowałyśmy, zwiedziłyśmy kawałek Europy i przywiozłyśmy jedne z najpiękniejszych wspomnień w naszym życiu. Widziałam, że pojawiło się sporo pytań dotyczących tego, jak zaplanowałam podróż, jak się pakowałam, jak szukałam noclegów itd., dlatego poświęcę temu osobny post, który powinnam wstawić na początku lub w połowie września (w zależności jak się uwinę z filmowaniem). Dzisiaj natomiast zabiorę Was ze sobą do drugiego punktu mojej podróży, w którym spędziłam aż pięć dni i z którego rozpaczliwie nie chciałam wyjeżdżać, a mianowicie do Londynu (pozostałe miasta wrzucam do jednego postu, bo nie mam aż tak dużo zdjęć).
Let me just tell you, London turned out to be the biggest and the best surprise ever. Before Eurotrip I visited this city twice - I was about 12/13 and had less than 24 hours to see the main spots. I don't remember nearly anything but the thing I do remember is that I thought London was OK. OK? Coming back here after five years let me see this city from a totally different perspective and honestly guys, "OK" seems like the biggest bullshit that you can tell about London. I can't even express how I love this city. I like it more than I like the XX, I like it more than I like scrolling down tumblr, I even like it more than I like breadcrumbs (and it says A LOT).
Londyn okazał się największą i najlepszą niespodzianką, jaką tylko mogłam sobie wymarzyć. Nie licząc eurotripu, byłam w tym mieście dwa razy - miałam około 12/13 lat i 24 godziny na zobaczenie miejsc tak zwanych "must see". Szczerze, to już niczego z tej podróży nie pamiętam, gdzieś tam tylko jawi się za mgłą Big Ben i tyle mi z tej wycieczki mniej więcej zostało. Pamiętam jedynie jeszcze jedną rzecz - po powrocie do domu uznałam, że Londyn był w porządku. W porządku? Po kolejnej wizycie, tym razem pięć lat później, stwierdzam, że mówienie o tym mieście, że jest "w porządku", zahacza o jakiś paragraf w kodeksie karnym. Z radością otwieram więc kolejny rozdział w moim życiu i witam nową obsesję - Londyn. Lubię go bardziej niż the XX, lubię go bardziej niż przeglądanie tumblri, lubię go nawet bardziej niż bułkę tartą (a to już poważna sprawa).
Even though I spent most of my Eurotrip with Kasia, we had our friend Anita flying to us from Poland for these five days. And we wouldn't be able to spend so much time in London if not for two incredible human beings - Ludwika and her man Simo. I feel that this post should be basically a 'gratitude post' but at the same time words can't describe how thankful we are. Ludi and Simo, not knowing us (Ludwika knew me only from my blog) before, gave us their whole appartment for our stay, helped us with everything and on our second day we were served a Italian dinner made by Simo that included the best pesto I've eaten in my life and loads of other delicious things (I don't want to keep desribing the food here since right now I'm on my flight home, I'm starving and haven't eaten anything for eight hours so just excuse me). Just one more thing. For the dessert we were given a home made panna cotta with...raspberries. Yes. Raspberries (here comes a delicate referencje to my blog' s name). I am not even kidding you. Together with girls we decided it is high time to create their fan page on Facebook, cause for Christ sake, such positive and warm people should be superheroes or something. Ludi and Simo - thank you so much again!
Większość eurotripu spędziłam z Kasią, do Londynu jednak, na te kilka dni doleciała do nas z Polski Anita. Nie mogłybyśmy spędzić jednak tak dużo czasu razem w tym mieście, gdyby nie dwójka niesamowitych ludzkich stworzeń - Ludwiki i Simo. Mam takie poczucie, że cały ten post powinien być jednym wielkim postem dziękczynnym, a jednocześnie doskonale wiem, że słowa i tak nie wyrażą, jak strasznie jesteśmy im wdzięczne (i nimi zachwycone)! Ludi i Simo nie znając nas w ogóle (Ludwika kojarzyła mnie jedynie z bloga), oddali nam swoje mieszkanie na czas naszego pobytu, pomogli w absolutnie każdej kwestii, a drugiego dnia została nam zaserwowana włoska kolacja przygotowana przez Simo. Kolacja składająca się z najlepszego pesto, z jakim miały styczność moje kubki smakowe w całym życiu, i innych niesamowitych rzeczy (nie rozpisuję się zbytnio o jedzeniu, bo wciąż myślę o nim myślę po głodowaniu w Mediolanie na ostatnim etapie wycieczki). Jeszcze tylko jedna rzecz - jako deser dostałyśmy robioną w domu panna cottę z....malinami. Tak. Malinami (jeśli jeszcze ktoś nie zrozumiał, o co mi chodzi - przetłumaczcie nazwę mojego bloga). Naprawdę nie zostaje inna rzecz do zrobienia niż założenie tej dwójce fan page'a na Facebooku, bo tak pozytywne i ciepłe osoby powinny zostać super bohaterami czy kimś w tym rodzaju. Ludi i Simo - jeszcze raz dziękujemy!
So yeah, here is the rest of my trip - we once had a typical English breakfast, I went to British Museum, National Gallery and Museum of Natural History (I'm saving Tate for my next visit!). I also went to Madame Tussauds and let me just tell you, it was like the biggest scam in my entire life cause I spent 30 pounds (30 freaking pounds) just to hear that One Direction wasn't there and they were about to come back in two days. Later that day I found out on Twitter that 1D (I mean the real boys, not the statue) were actually IN LONDON for their première. Bravo. Congratulations to the lamest fangirl ever. Besides that, I also took a trip to Harry Potter Studios and it was amazing. I was on Privet Drive. My life is complete now. Kisses!
A oto reszta mojej wycieczki - raz wybrałyśmy się na typowe angielskie śniadanie, odwiedziłam British Museum, National Gallery i Muzeum Historii Naturalnej (Tate zostawiam na kolejną wizytę!). Poszłam też do Madame Tussauds, które okazało się największą ściemą mojego życia, bo wydałam 30 funtów (30 funtów, nadal mam z tym problemy), tylko po to, żeby usłyszeć, że niestety, ale nie ma figur One Direction, bo gdzieś tam sobie latają, ale wracają już za dwa dni. Za dwa dni to ja już byłam w Amsterdamie. Kilka godzin później tamtego feralnego dnia, przeczytałam na Twitterze, że 1D (nie figury woskowe, ci prawdziwi), podczas gdy ja załamywałam się w Madame Tussauds, byli kilka ulic dalej, pozując przed rozpoczęciem premiery filmu. Brawo. Serdeczne gratulacje kieruję do siebie. Oprócz tego udało mi się też pojechać do miejsca, gdzie kręcono wszystkie części Harrego Pottera i mam na ten temat do powiedzenia tylko tyle, że było to iście wspaniałe przeżycie! Stałam na Privet Drive - moje życie nabrało sensu. Do zobaczenia!