Quantcast
Channel: RASPBERRY AND RED
Viewing all 82 articles
Browse latest View live

LONDON BABY!

$
0
0





I'm back. I spent only eleven days abroad but still, I feel as if I haven't seen Krakow for half a year. If during the absence on my blog you somehow happened to stalk me on Facebook, Instagram or Twitter, you probably know that together with my best friend we organised a tiny little Eurotrip. It was basically a trip to four big cities - I went to Stockholm, London, Amsterdam and Milan. How was it? Well, I came back to Poland alive so I gotta say, we did a solid job. Of course, I wouldn't be me if I hadn't had some drama moments during the journey. Yes, I did run on board being the last passenger, I was accused of using fake money and I did pray for finding 1.70 Euro in my wallet to buy something to eat for breakfast on my last day in Milan. But generally, I did completely fine, during those eleven days I saw so many beautiful places and I brought back home amazing and absolutely beautiful memories that will last forever. I also have seen recently that a lot of you were asking about how I planned the whole thing, which transport I used, how I packed my bag and all that stuff and yes, there will be coming a whole separate post about it that should be up around the beginning of Septemeber (it hopefully will be a video, yay). Today I'm taking you with me to my second destination - London. I spent there five days and honestly didn't want to leave, I didn't want to leave so dramatically that it was just pathetic to look at me in that condition.
 
Wróciłam. To było tylko jedenaście dni podróży, a i tak czuję się, jakbym Krakowa nie widziała przynajmniej od pół roku. Jeśli zahaczyliście gdzieś podczas mojej nieobecności na blogu o inne strony, gdzie się ochoczo produkuję (facebook, instagram, twitter), to wiecie, że razem z moją przyjaciółką zorganizowałyśmy same wycieczkę po czterech miastach - Sztokholmie, Londynie, Amsterdamie i Mediolanie. Dotarłyśmy żywe do Polski, więc mogę stwierdzić, że dałyśmy radę. Nie obyło się oczywiście bez kilku super dramatycznych momentów, wbieganiu jako ostatnie na pokład samolotu, byciu oskarżanym o używanie fałszywej gotówki i modleniu się o 1.70 Euro na śniadanie ostatniego dnia, ale generalnie świetnie to wszystko zaplanowałyśmy, zwiedziłyśmy kawałek Europy i przywiozłyśmy jedne z najpiękniejszych wspomnień w naszym życiu. Widziałam, że pojawiło się sporo pytań dotyczących tego, jak zaplanowałam podróż, jak się pakowałam, jak szukałam noclegów itd., dlatego poświęcę temu osobny post, który powinnam wstawić na początku lub w połowie września (w zależności jak się uwinę z filmowaniem). Dzisiaj natomiast zabiorę Was ze sobą do drugiego punktu mojej podróży, w którym spędziłam aż pięć dni i z którego rozpaczliwie nie chciałam wyjeżdżać, a mianowicie do Londynu (pozostałe miasta wrzucam do jednego postu, bo nie mam aż tak dużo zdjęć).




Let me just tell you, London turned out to be the biggest and the best surprise ever. Before Eurotrip I visited this city twice - I was about 12/13 and had less than 24 hours to see the main spots. I don't remember nearly anything but the thing I do remember is that I thought London was OK. OK? Coming back here after five years let me see this city from a totally different perspective and honestly guys, "OK" seems like the biggest bullshit that you can tell about London. I can't even express how I  love this city. I like it more than I like the XX, I like it more than I like scrolling down tumblr, I even like it more than I like breadcrumbs (and it says A LOT).

Londyn okazał się największą i najlepszą niespodzianką, jaką tylko mogłam sobie wymarzyć. Nie licząc eurotripu, byłam w tym mieście dwa razy - miałam około 12/13 lat i 24 godziny na zobaczenie miejsc tak zwanych "must see". Szczerze, to już niczego z tej podróży nie pamiętam, gdzieś tam tylko jawi się za mgłą Big Ben i tyle mi z tej wycieczki mniej więcej zostało. Pamiętam jedynie jeszcze jedną rzecz - po powrocie do domu uznałam, że Londyn był w porządku. W porządku? Po kolejnej wizycie, tym razem pięć lat później, stwierdzam, że mówienie o tym mieście, że jest "w porządku", zahacza o jakiś paragraf w kodeksie karnym. Z radością otwieram więc kolejny rozdział w moim życiu i witam nową obsesję - Londyn. Lubię go bardziej niż the XX, lubię go bardziej niż przeglądanie tumblri, lubię go nawet bardziej niż bułkę tartą (a to już poważna sprawa).




 
Even though I spent most of my Eurotrip with Kasia, we had our friend Anita flying to us from Poland for these five days. And we wouldn't be able to spend so much time in London if not for two incredible human beings - Ludwika and her man Simo. I feel that this post should be basically a 'gratitude post' but at the same time words can't describe how thankful we are. Ludi and Simo, not knowing us (Ludwika knew me only from my blog) before, gave us their whole appartment for our stay, helped us with everything and on our second day we were served a Italian dinner made by Simo that included the best pesto I've eaten in my life and loads of other delicious things (I don't want to keep desribing the food here since right now I'm on my flight home, I'm starving and haven't eaten anything for eight hours so just excuse me). Just one more thing. For the dessert we were given a home made panna cotta with...raspberries. Yes. Raspberries (here comes a delicate referencje to my blog' s name). I am not even kidding you. Together with girls we decided it is high time to create their fan page on Facebook, cause for Christ sake, such positive and warm people should be superheroes or something. Ludi and Simo - thank you so much again!

Większość eurotripu spędziłam z Kasią, do Londynu jednak, na te kilka dni doleciała do nas z Polski Anita. Nie mogłybyśmy spędzić jednak tak dużo czasu razem w tym mieście, gdyby nie dwójka niesamowitych ludzkich stworzeń - Ludwiki i Simo. Mam takie poczucie, że cały ten post powinien być jednym wielkim postem dziękczynnym, a jednocześnie doskonale wiem, że słowa i tak nie wyrażą, jak strasznie jesteśmy im wdzięczne (i nimi zachwycone)! Ludi i Simo nie znając nas w ogóle (Ludwika kojarzyła mnie jedynie z bloga), oddali nam swoje mieszkanie na czas naszego pobytu, pomogli w absolutnie każdej kwestii, a drugiego dnia została nam zaserwowana włoska kolacja przygotowana przez Simo. Kolacja składająca się z najlepszego pesto, z jakim miały styczność moje kubki smakowe w całym życiu, i innych niesamowitych rzeczy (nie rozpisuję się zbytnio o jedzeniu, bo wciąż myślę o nim myślę po głodowaniu w Mediolanie na ostatnim etapie wycieczki). Jeszcze tylko jedna rzecz - jako deser dostałyśmy robioną w domu panna cottę z....malinami. Tak. Malinami (jeśli jeszcze ktoś nie zrozumiał, o co mi chodzi - przetłumaczcie nazwę mojego bloga). Naprawdę nie zostaje inna rzecz do zrobienia niż założenie tej dwójce fan page'a na Facebooku, bo tak pozytywne i ciepłe osoby powinny zostać super bohaterami czy kimś w tym rodzaju. Ludi i Simo - jeszcze raz dziękujemy!





So yeah, here is the rest of my trip - we once had a typical English breakfast, I went to British Museum, National Gallery and Museum of Natural History (I'm saving Tate for my next visit!). I also went to Madame Tussauds and let me just tell you, it was like the biggest scam in my entire life cause I spent 30 pounds (30 freaking pounds) just to hear that One Direction wasn't there and they were about to come back in two days. Later that day I found out on Twitter that 1D (I mean the real boys, not the statue) were actually IN LONDON for their première. Bravo. Congratulations to the lamest fangirl ever. Besides that, I also took a trip to Harry Potter Studios and it was amazing. I was on Privet Drive. My life is complete now. Kisses!
 
A oto reszta mojej wycieczki  - raz wybrałyśmy się na typowe angielskie śniadanie, odwiedziłam British Museum, National Gallery i Muzeum Historii Naturalnej (Tate zostawiam na kolejną wizytę!). Poszłam też do Madame Tussauds, które okazało się największą ściemą mojego życia, bo wydałam 30 funtów (30 funtów, nadal mam z tym problemy), tylko po to, żeby usłyszeć, że niestety, ale nie ma figur One Direction, bo gdzieś tam sobie latają, ale wracają już za dwa dni. Za dwa dni to ja już byłam w Amsterdamie. Kilka godzin później tamtego feralnego dnia, przeczytałam na Twitterze, że 1D (nie figury woskowe, ci prawdziwi), podczas gdy ja załamywałam się w Madame Tussauds, byli kilka ulic dalej, pozując przed rozpoczęciem premiery filmu. Brawo. Serdeczne gratulacje kieruję do siebie. Oprócz tego udało mi się też pojechać do miejsca, gdzie kręcono wszystkie części Harrego Pottera i mam na ten temat do powiedzenia tylko tyle, że było to iście wspaniałe przeżycie! Stałam na Privet Drive - moje życie nabrało sensu. Do zobaczenia!


EUROTRIP PHOTODIARY

$
0
0

So here you guys have the test of the photos I took during my Eurotrip. I spent one day in Stockholm, one day in Amsterdam and three days in Milan. And I feel like the luckiest girl in the whole world now cause today I'm posting a photodiary of my latest journey and in four days from now I'll be on the plane again going to Ibiza. Still can't believe it. I got a very special invitation and I'll be there for five days doing some amazing stuff and meeting people all over the world. But I'll tell you everything later. Take care Xx

I oto reszta zdjęć, które zrobiłam podczas Eurotripu. Spędziłam jeden dzień w Sztokholmie, jeden w Amsterdamie i trzy w Mediolanie. Czuję się w tym momencie jak jakieś dziecko szczęścia, bo oto właśnie publikuję post z niedawnej podróży, a za cztery dni czeka mnie kolejna, tym razem na Ibizę. Wszystko to dzięki bardzo specjalnemu zaproszeniu - jadę na pięć dni, poznam ludzi z całego świata i zamierzam jeść tam za dziesięciu. Więcej jednak opowiem Wam później :) Trzymajcie się ciepło!





WHERE IS AIR

$
0
0
 
(ph. Basia Zielińska / wearing second-hand dress, Primark sweater, new yorker scarf, Zara bag, St.Oliviers boots)
 
This year's August and September are definitely travel dominated and as far as you know me - it's like living a dream. Here I am, in Berlin, waiting for my flight to Ibiza and being devasted whilst dramatically looking for Internet connection. So if you're reading it that means nobody kidnapped on my way, I didn't go in the wrong direction, I'm already in Ibiza and there is WiFi in my room (which recently has been sort of my air). When it comes to today's outfit though - I can't help it. I failed again. Dressing up correctly to the temperatures outside seems to exceed my abilites. It was slightly too hot for the scarf. And for the sweater. And for these boots. But honestly, if you wanted to feel great in every single time of the day you would have to carry a freaking suitcase wherever you go, cause you're freezing in the morning, boiling in the afternoon and feeling confused in the meantime. Next posta though are going to be from a place that has way more weather stability. So I'll see you soon - get ready for the beach, sun and drinks (non alcoholic ones for sure).

Dwa ostatnie miesiące mojego życia zdominowały podróże, a wiecie, że jestem ostatnią osobą, która mogłaby na taką sytuację narzekać. Oto więc teraz jestem na lotnisku w Berlinie, czekam na mój samolot i czuję się zażenowana faktem, że berlińskie lotnisko nie oferuje darmowego WiFi. Jeśli więc teraz mnie czytacie, oznacza to jedynie, że nikt mnie w drodze na Ibizę nie porwał, nie spędziłam dwóch godzin siedząc pod złym gatem, żeby spóźnić się na samolot; jestem już w hotelu, a w moim pokoju korzystam z uroków Internetu. Co do dzisiejszego (tj realnie wczorajszego, blogowo dzisiejszego) stroju - nic nie poradzę. Moje wyczyny robią się żenujące, najwidoczniej dobieranie ubrań do temperatury na zewnątrz przewyższa moje umiejętności. Było troszkę za ciepło na ten szalik. I sweter. I te buty. Z drugiej strony, gdyby człowiek jednak chciał się czuć super komfortowo o każdej porze dnia, musiałby chyba wozić ze sobą walizkę, w każde miejscem, gdzie jego noga postanie, bo rano się zamarza, po południu się topi, w międzyczasie po prostu dziwnie się czuje. Następne posty będą jednak z miejsca ustabilizowanego pogodowo. Zapraszam więc serdecznie na leżaczki, piasek, morze i drinki (bezalkoholowe).
 
 

FABI WEEK ON IBIZA

$
0
0
(ph. Mariannnan / wearing Zara shorts, She's a Riot tshirt, Primark shoes)
 
 
Hola from Ibiza! Here we are, with the loveliest girl on the planet (ok, universe)Marianna, sitting in the hotel room, surrounded with Cola Zero (we've probably drunk 100 liters of it. I'm sure my teeth are gonna be so thankful for that), watching Jersey Shore with Spanish dubbing and being unable to finish our blog posts because of the brain meltdown we experienced from today's sunbathing (ah, such a tough life). It's been five days since I arrived on sunny Ibiza thanks to Italian brand Fabi that gathered bloggers from all around the world to see their new collection and well, have the best holidays ever. Just wanted to say a quick 'Thank You' guys cause obviously without you visiting me and reading my posts I wouldn't be able to do so many amazing things. So here we go, these are a few pictures I've taken so far!

Hola z Ibizy! Siedzimy właśnie w pokoju hotelowym z najsympatyczniejszą dziewczyną na świecie (ok, wszechświecie) Mariannąotoczone butlami Coli Zero (myślę, że moje zęby skaczą właśnie z radości), oglądamy Jersey Shore z hiszpańskim dubbingiem i usilnie próbujemy skończyć nasze posty, co jest dosyć trudnym zadaniem, a to przez ewidentne stopienie mózgu po dzisiejszym opalaniu (ciężkie to życie). Spędziłam na Ibizie pięć dni, a to za sprawą Fabi, które zebrało mnie i blogerki z całej Europy, aby pokazać nam nową kolekcję i...podarować piękne wakacje. Strasznie Wam wszystkim dziękuję, bo gdyby nie to, że tu zaglądacie, nie miałabym okazji być tu, gdzie teraz jestem i robić rzeczy, o których mi się nawet nie śniło kilka lat temu. A oto więc kilka zdjęć, do których z bólem będę wzdychać siedząc nad zbiorem zadań z matematyki.
 

I MISSED IT

$
0
0
 
(ph.Basia Zielińska/ wearing Primark jumper and shoes, Zara skirt, Topshop backpack)

Do you also have it this way, only appreciating things in your life when you lose them or just don't have them? I do. Take weekends at home, for instance. Don't get me wrong, I'm not going to complain on the best months of my life I spent travelling - it's just today I realized that I haven't spent a single weekend at home since the end of June. And when I say 'a weekend' I mean proper, solid Saturday and Sunday; black leggins and a grey hoodie, a cup of something that burns yout tounge whenever you're sure it's not that hot anymore, some nice music and being in the comfiest comfort zone that exists. So yes, I missed weekends and it feels so good and so weird to finally sit here, in my room, with no distractions, just Micheal Buble singing somewhere in the background, and be able to get my thoughts together and just talk to you. Especially that THE time of the year is slowly coming. The time when I take out my Ikea vanilla candles that make my parents crazy (they think they - the candles, not my parents, stink and they - my parents, not candles - think it's my destiny to burn the whole house), it's the time when it gets a little bit colder and I need to wear a big chunky sweater and it's the time it's gloomy and grey outside but that just makes my home ten times nicer, in a nutshell - my favourite time of the year (besides Christmas, but that is just too obvious). So here I am, just sitting and writing - something that makes me so happy since it gives me a brief moment of feeling that I acually have something interesting to say.

Też zaczynacie docieniać różne rzeczy w swoim życiu, kiedy ich nie macie lub je po prostu stracicie? Ja tak. Na przykład weekendy w domu. Nie, nie zamierzam płakać z powodu, że zwiedziłam ostatnio pół Europy i zabrano mi niesamowitą okazję do położenia się we własnym łóżku, ale przeglądając kalendarz, zdałam sobie sprawę, że prawdziwy weekend spędziłam ostatnio jakoś pod koniec czerwca. Jako "prawdziwy" weekend mam na myśli porządną sobotę i niedzielę w domu, czarne legginsy i szarą bluzę dresową, kubek z czymś ciepłym, co parzy w język, za każdym razem, gdy jest się przekonanym, że już wystygło, miłą muzykę i po prostu poczucie takiego dziwnego błogostanu. Tak, stęskniłam się za takimi dniami i cieszę się strasznie, że siedzę znowu w moim pokoju, bez niczego, co by mnie mogło rozproszyć (Micheal Buble tylko sobie coś tam podśpiewuje w tle) i do Was piszę. Cieszę się jeszcze bardziej, bo powoli nadchodzi TEN czas w ciągu roku. TEN czas, kiedy wyciągam z szuflady waniliowe świeczki z Ikei, czym doprowdzam swoich rodziców do wczesnego stadium załamania nerwowego (rodzice twierdzą, że świeczki wręcz cuchną i skończy się tak, że podpalę cały dom), TEN czas, kiedy jest za zimno na zwykłą bluzkę i muszę włożyć ogromny sweter, TEN czas, kiedy na zewnątrz jest ponuro i szaro, co sprawia, że dom wydaje się dziesięć razy bliższy, w wielkim skrócie - mój zdecydowanie ulubiony czas (oprócz gwiazdki, ale to oczywiste). Siedzę więc i sobie piszę, bo zawsze mi to sprawiało tyle radości - poczucie chociaż przez chwilę, że niby mam coś ciekawego do powiedzenia.

I'm pretty sure you're fed up with my Topshop backpack - it was my best friend during the Eurotrip I did in August and it is my best friend now, back at school in September. I remember when I was younger I couldn't wait to get my parents permission to switch a backpack into a normal bag - backpacks just seemed so uncool and childish and I always wished I could be so mature like the older girls at school (they probably have now one shoulder higher than the other because of their heavy bags - you see, sometimes it's better to be a little bit less cool). A couple of years later from that, I came back to the very beginning, except my backpack's a lot nicer and I no longer have braces on my teeth and home-made bangs. So prepare yourselves guys, if you think you've seen this backpack a lot of times here, you're wrong - there's a lot more to come (sorry). Have a lovely week and see you in the next post!


Plecak z Topshopu przewijał się na tym blogu rekordowe ilości razy - był moim przyjacielem podczas sierpniowego Eurotripu i jest nim też teraz, już w szkole, we wrześniu. Pamiętam, że jeszcze kilka lat temu czekałam niecierpliwie na moment, w którym rodzice pozwolilby mi zmienić plecak na torebkę. Plecaki wydawały się super-niesamowicie-niefajne i dziecinne, a ja, lat 12/13, chciałam być taka dojrzała jak starsze o rok dziewczyny z wyższego rocznika, dzierżące toboły na jednym ramieniu (prawdopodobnie teraz cierpią na Zespół Nierównych Ramion). Kilka lat później, w klasie maturalnej, wracam jednak do początków, z wyjątkiem, że obecny plecak jest dużo ładniejszy, ja nie mam żelastwa na zębach i grzywki powstałej w wyniku moich eksperymentów w łazience. Przygotujcie się więc, bo jeśli myśleliście, że już wystarczająco dużo razy widzieliście mnie z tym plecakiem, to się mylicie. Ostrzegam ( i przepraszam) - będziecie nim wymiotować. Miłego tygodnia!

CIAO FROM ROMA

$
0
0

*No, in the photo above I didn't get struck by lightning  even though I definitely look so. * Ok, so I'm in Rome right now. The city of never ending pizza, gelati, food in general and one billion beautiful and breathtaking views. It feels so good to be here after more than a year, wander the same streets, EAT SO MUCH AMAZING FOOD , explore new places I haven't seen yet and be able to do that still without a map. As cheesy as it sounds but Rome is one of the cities I left a decent amount of my heart in - so many things happened here, so many decisions were taken, so many inner so-deep-that-you-can-sink dialogues were made in my head, I basically had the biggest 'personal growing up' moment here so yep, you can say I'm sort of emotionally attached to this place. It's beautiful. Sometimes even too beautiful - I believe that romantic views should appear in our lives in moderate amounts but here is like the biggest mission impossible ever. You have a freaking 'postcard' situation every single step you take. But yeah, it's hard not to fall in love with this city. And I frankly speaking did, a while ago.

*Nie, na zdjęciu powyżej nie zostałam uderzona przez piorun, chociaż zdecydowanie tak wyglądam.* A więc jestem teraz w Rzymie, mieście nieskończonych zasobów gelati, pizzy, jedzenia generalnie i przepięknych, zapierających dech w piersiach widoków. Tak dobrze tu znowu być po ponad roku, przechodzić się tymi samymi uliczkami, obżerać się jedzeniem, odkrywać nowe miejsca i to nie potrzebując do tego mapy. Chociaż zabrzmi to jak sztampowy tekst rodem z Klanu, to Rzym jest miastem, gdzie zostawiłam dosyć sporą część mojego serca - tyle się tu zdarzyło, tyle decyzji zostało powziętych, tyle tak głębokich, że można utonąć monologów wewnętrznych w mojej głowie zostało przeprowadzonych. To chyba tutaj najbardziej dorosłam. A Rzym jest przepiękny. Czasami aż trochę za bardzo - jestem zdania, że romantyczne widoczki powinny się pojawiać w naszym życiu stopniowo i to w umiarkowanych ilościach, a tu to misja nie do wykonania. Trzeba czasem zacisnąć zęby. Być silnym. Uodpornić się.
 


 
A delicious (but unfortunately way too small for me) breakfast in a Italian bar - a brioche and cappuccio.
 
Smaczne, ale niestety o wiele za małe jak dla mnie, śniadanie we włoskim barze - brioche i cappuccio.




As much as I love this black Zara skirt I do not recommend wearing it if you're using a metro. There are too many escalators and too much wind. Way too much wind. The checked shirt is a shirt I've been wearing since I was four years old. I'm not kidding you. I guess we all know now who's the Vintage Queen.

Mimo mojej całkiem sporej miłości do czarnej Zarowej spódnicy, zdecydowanie nie polecam noszenia jej, jeśli w planach macie korzystanie z metra. Za dużo tam stromych schodów ruchomych i za dużo tam podmuchów wiatru. Tych drugich w szczególności.  Flanela to koszula, którą mam odkąd skończyłam cztery lata - i to dopiero jest prawdziwy vintage.
 


 
Typical selfie - my reaction to Italian TV shows. It seems that Italian people have no limits, in one TV show you've got everything - the TV presenter acting like a dancing queen, half-naked girls doing some weird choreography to the rhythm of even weirder music, boxes with money, drama, tears, laugh, background music from a horror, a random phone in the center of the stage (?). I mean...yeah.
 
Typowe selfie przedstawiające moją reakcję na włoskie teleturnieje. Włosi zdają się nie mieć żadnych zahamowani i pakują w swoje programy praktycznie wszystko. W jednym teleturnieju można więc zobaczyć skaczącego i wywijającego fikołki prezentera jako Dancing Queen, pół-nagie dziewczęta wykonujące zastanawiającą choreografię do jeszcze bardziej zastanawiającego utworu, pudełka z pieniędzmi, wielkie emocje, łzy, śmiech, muzykę w tle z horroru i telefon stacjonarny ustawiony na środku sceny (?).






Gelati one billion times a day. Gotta stay fit, right?
 
Gelati million razy w ciągu dnia. Figurę trzeba jakoś utrzymać.
 


OK, I' m off to my super big breakfast now, have a lovely day everyone and see you in the next post from Rome :)
 
OK, lecę już na super duże śniadanie, miłego dnia i do zobaczenia w następnym poście z Rzymu :)

FIVE THINGS TO DO IN ROME

$
0
0



Today I decided to share with you some of the things I personally think you should do when you visit Rome. Of course, there are thousands and thousands of them, but here are my first five: / Dzisiaj pięć z miliona rzeczy, które, według mnie, warto zrobić w Rzymie:


1. GO FOR A MIDNIGHT WALK
Or for a run if you happen to have sports wear with you. Last year I used to do it all the time - just a little bit of sport while looking at Colloseum and Forum Romanum at 2 AM (casual, right). Rome by night is magical and if you're not afraid of being killed (or kidnapped or robbed like I was not) in the middle of the night, try not to bring anybody with you.

Bieg czy spacer po północy w Rzymie to coś, co będąc tutaj, trzeba zrobić chociaż jeden raz. Jeśli nie boicie się zniknięcia w tajemniczych okolicznościach czy obrabowania, to polecam nie zabierać nikogo ze sobą i o 2 czy 3 w nocy mieć Koloseum czy Forum Romanum tylko dla siebie.


2. VISIT RED
This place...I can't even. It's by far one of the best bookstores/shops/restaurants I've ever been to and definitely one of my favorite spots in Rome. You can read a book there, you can buy your own Moleskine, you can buy some delicious food and have a coffee in a super nice restaurant that's inside RED. Since it's situated on Via del Corso aka the biggest shopping street in Rome, it's not that hard to get there.

RED to jedno z najwspanialszych księgarni/sklepów/kawiarni w jednym. Można tu poczytać książkę, można kupić własnego Moleskine'a, wybrać jedną z miliona foremek do ciastek, napić się kawy czy zjeść obiad. RED znajduje się na Via del Corso aka najsławniejszej ulicy handlowej Rzymu, co nie powinno utrudniać, a raczej powinno ułatwić poszukiwania (zawsze jednak można być mną i przejść nie zauważyć szyldu dwa razy pod rząd).



3. GO HIGH
Right where Via del Corso ends and Piazza del Popolo starts there is a lovely viewpoint, where you can admire (for free) the whole, whole Rome.Plus, there is a lovely park next to it where you can wind down and relax - as always, I advise you to be careful cause if you're a girl and you're alone, there's a quite huge possibility you'll find a creepy old man making circles around you when you're chilling under a tree (top tip: look for families with children - they're quite a safe surrounding). 

Tam, gdzie swój koniec ma Via del Corso, a miejsce Piazza del Popolo, jest jedno z moich ulubionych miejsc w Rzymie - punkt widokowy, do którego można się dostać albo wchodząc po schodach przy P.d.P albo idąc od strony Schodów Hiszpańskich (nie polecam tej drugiej opcji w nocy - nie oferowane jest tam jakiekolwiek światło). Punkt widokowy znajduje się w wielkim parku, do którego regularnie przychodziłam w zeszłym roku. Jeśli jesteście dziewczyną i wybieracie się same, istnieje dosyć duże prawdopodobieństwo zauważenia jakiegoś dziwnego, podejrzanego mężczyzny powyżej średniej wieku chodzącego w kółko dookoła was. Wtedy radzę uciekać (lub od razu szukać miejsca przy rodzinach - to stosunkowo najbardziej bezpieczne otoczenie).



4. HAVE THE TIME OF YOUR LIFE WITH...RATS
If you want to get close with Mother Nature and her children, visit the area near Castel Sant'Angelo - you're 90% sure to run into at least two rats on your way. When I first saw them, I turned into a freaking gold-medal sprinter and prayed in my soul to avoid a closer encounter with these tiny friends. Don't get me wrong, I love animals but seeing a giagantic monster that resembles more a little dog (when it comes to its size) than a Remy rat from Ratatouille is a little bit too much for me. So, if you're like me and in the mood for a adrenaline rush, you know where to go!

Jeśli lubicie spotkania z Matką Naturą i jej dziećmi, odwiedźcie okolicę Zamku Świętego Anioła  - na 90% spotkacie przynajmniej dwa szczury podczas Waszej przechadzki. Kiedy pierwszy raz je zobaczyłam, osiągnęłam zawrotną prędkość biegu, modląc się w duchu, żeby żaden nie zaplątał mi się pod nogą. Oczywiście, kocham zwierzęta, ale bliższe kontakty z gigantycznymi potworami, które bardziej niż Remiego z Ratatouille przypominają małego psa (rozmiarowo), nie należą do moich ulubionych rozrywek. Gdyby jednak ktoś z Was miał ochotę na skok adrenaliny, polecam taki spacer.



5. EAT (as simple as that)
When you're in Rome this is, without the doubt, the first thing you just need to do. EAT. Instead of going to a restaurant, have a piece of pizza in a bar filled with Italians or buy some bread, prosciutto and cheese and go for a dinner to a park. It's a great way to save some money, anyways. When it comes to gelati, my favourite place to get them is Punto Di Gelato - they basically have any flavour you can think of. 

Nie wspominanie o jedzeniu, kiedy piszę o Rzymie, byłoby niewybaczalne, bo to pierwsza rzecz, o której trzeba pomyśleć tutaj przyjeżdżając. Zamiast stołować się w restauracjach, możecie zjeść  kilka kawałków pizzy w barze pełnym Włochów, albo kupić trochę chleba, szynki i sera w małym sklepiku i wybrać się na obiad do parku (plus oszczędzicie w ten sposób trochę Euro). Jeśli chodzi o sławne "gelati", moim ulubionym miejscem jest Punto di Gelato oferujące każdy smak, o którym można tylko pomyśleć (i nie pomyśleć  - były tam lody mające w swojej nazwie słowo "bawół", ale nie pamiętam już do czego konkretnie się to odnosiło).



Let me know in the comments whether you have some more suggestions. I'll see you soon, have a lovely weekend!
Dajcie znać w komentarzach, jeśli macie jakieś pomysły, co jeszcze mogłoby się znaleźć na tej liście. Miłego weekendu!




FREEZING DAYS OF OCTOBER

$
0
0

(ph. Basia Zielińska / wearing second-hand checked dress, second-hand sweater, second-hand scarf, Mango bag, Vagabond boots, SIX bracelet)
 
 
Today I'm presenting you what happens when you decide to eliminate your morning coffee from your life because you're drinking too much of it even later in the day. See these under eye bags? See this vacant look? I'm warning all of you - being on a half-self-made-rehab is not a pleasant experience so keep that in mind as you're drinking your third or fourth coffee today and learn on my mistakes. I actually did survived, I guess month more or less, without any coffee at all during summer holidays but the moment the school started my ambitious plan was finished.
 
Prezentuję Wam dzisiaj skutki eliminacji porannej kawy z życia maniaka. Widzicie te wory pod oczami? Ten nieobecny i nieprzytomny, a do tego obłąkany wzrok? Ostrzegam - bycie na pół-odwyku zrobionym przez siebie nie należy do najprzyjemniejszych czynności, więc jeśli pijecie w tej chwili trzecią lub czwartą kawę w tym dniu, to dajcie sobie spokój i uczcie się na moich błędach. Pamiętam jeszcze te czasy (miesiąc temu), kiedy w moim sercu narodziła się nadzieja na lepsze jutro nieuzależnione od kawy o szóstej nad ranem - podczas wakacji żyłam w takim stanie cały miesiąc, ale w momencie, w którym wróciłam do szkoły, wrócił i mój dawny nawyk.


But you know what, a beginning of a new month seems like the perfect time to give myself another chance. So I'm passing morning coffee and making myself a juice every single day. It looks like a dog's green poo and I'm not even joking. The taste is, I suppose, much better than a dog's poo. So what I do is mixing spinach, apples, bananas, pears, avocado and flax seeds and drinking it all instead of having my daily intake of caffeine. Well, later in the day I have a coffee to keep myself alive but you know....baby steps and we're heading in the right direction.
 
 
Jest jednak początek nowego miesiąca, aż się prosi, żeby dać sobie nową szansę, wyeliminowałam więc poranną kawę i zastąpiłam ją sokiem. Sok wygląda jak zielona kupa psa i wcale nie żartuję. Smakuje jednak na pewno lepiej niż takowa kupa (przynajmniej tak mi się wydaje). Wrzucam więc szpinak, jabłka, banany, gruszki, avocado i siemię lniane, to wszystko miksuję i sobie tak od kilku dni piję zamiast dostarczania dziennej dawki kofeiny od razu po przebudzeniu. Nadrabiam za to w ciągu dnia, bo muszę jakoś się trzymać na nogach. Jestem jednak dobrej myśli, małe kroczki i, jakby to w piosence o Magdzie Gessler zaśpiewano, idziemy w dobrym kierunku.





SATURDAY'S UPDATE

$
0
0
(ph.Basia Zielińska / wearing Reserved sweater, Topshop trousers, Primark ballet flats)


Time is flying by way too fast. I mean really. One week ago I created the previous post, on Monday I took the photos I'm showing you today and I was so proud of myself since I thought I'm becoming such a good blogger, you know, having my pictures prepared already two days after the new post (in my case, it's a THING). That was on Monday. Today is freaking Saturday and God only knows where these days in-between had gone. Anyways, since my life has recently become as interesting and glamorous as a phonebook and has a routine of me going to school, me sitting in the library and me sleeping after I get home, I don't really have anything super fabulous to show you. Let's just say this is a weekly update with some nicer bits of the past few days.


Czas biegnie za szybko. Zdecydowanie za szybko. Tydzień temu opublikowałam poprzedni post, a już w poniedziałek zrobiłam zdjęcia, które widzicie dzisiaj i aż rozpierała mnie duma, bo tak ekspresowe przygotowanie materiału na post nie zdarza się u mnie, szczerze mówiąc, wcale i tak sobie już myślałam ochoczo, że oto stoję na dobrej drodze do zostania przykładną i systematyczną blogerką. Było to, przypominam, w poniedziałek. Dzisiaj jest sobota i chcę tylko powiedzieć, że chyba tylko Bóg raczy wiedzieć, gdzie mi to sześć dni uciekło. Jako, że moje życie ostatnimi czasy stało się tak interesujące i fascynujące jak książka telefoniczna i składa się na nie rutyna złożona z trzech części : mnie chodzącej do szkoły, mnie chodzącej do biblioteki i mnie zasypiającej po powrocie do domu; nie mam zbytnio niczego zapierającego dech w piersiach do pokazania. Uznajmy więc, że to taki mały "update" i kilka milszych aspektów tego tygodnia.





Ouuh yeah, girly stuff. A lady in the pharmacy recommended this lip balm to me and you know, I'm not one of these people that actually listen to people who are recommending me stuff simply because they are paid to do so. But well, I'm was kind of desperate since I had a desert with camels (?) going on my lips and nothing worked. But this lip balm...does work. It works so well I'm kind of surprised. It's called Sanoflore Nourishing lip balm and has a tone of stuff written in French on its jars which, of course, I don't understand but who cares when it transformed the desert into a ice rink?


U, yes - dziewczyńskie sprawy. Byłam jakiś czas temu w aptece na misji, z racji tego, że moje usta zmieniły się w dziką pustynię, po której mogłyby sobie biegać jakieś wielbłądy. Z reguły nie słucham żadnych pań, które czają się na mnie w sklepach żeby mi coś doradzić, ale tamtego dnia, jedna z pań chyba wyczuła moją desperację i od razu uderzyła z ciężkiego kalibru. Tak się nawychwalała, że się poddałam, kupiłam balsam i liczyłam tylko na to, że nie będzie on największym badziewiem tego świata. Okazuje się jednak, że czasami pań polecających warto słuchać, bo z pustyni zrobiło się istne lodowisko. Balsam nazywa się Sanoflore Nourishing lip balm i ma słoiczku trochę, zapewne fascynujących, informacji. Są one jednak po francusku, więc nie mnie będzie dane zgłębienie tej wiedzy.



 
Two pictures completely without any sense and with no meaning at all.
 
Dwa zdjęcia, trochę bez sensu i absolutnie bez żadnego ukrytego znaczenia.





The best pastry-shop/bakery I've been to in years. I love it so much since it's not a typical café (so it doesn't have cosmic prices as cafés do) but rather a bakery with a place to sit down. If you ever come to Krakow, pay a visit to Karmelicka Street and have a chocolate croissant and this weird vanilla-thing with raspberry mousse in the middle. It is heaven.

Największe odkrycie zeszłego tygodnia - cukiernio-piekarnia na Karmelickiej. Nie ma typowych kawiarnianych (czyli kosmicznych) cen, jest dużo miejsca, żeby się rozsiąść i jeść, a czekoladowe croissanty i dziwne twory z ciasta francuskiego z malinowym środkiem to coś dosyć wspaniałego.

Picture 1 : a typical day. Picture 2: a typical Saturday in the library. Yes, I was the first one to be there in the morning. Somebody's apparently mental. Have a lovely weekend everyone!
 
Zdjęcie numer jeden: typowy dzień. Zdjęcie numer dwa: typowa sobota w bibliotece. Tak, byłam pierwszą osobą, która się tam zjawiła. Tak, przerabialiśmy już - jestem psychiczna. Miłego weekendu!!!

VIDEO : 25 FACTS ABOUT ME

$
0
0

Here you go! 25 facts about me Video is up now ! There are no subtitles but I've listed everything in the info box on Youtube so you can understand everything I'm saying :) Kisses!

Oto krótkie video, a w nim 25 całkowicie nieistotnych i dosyć dziwnych faktów z mojego życia :):) Pamiętam, że mam jeszcze zaległy videoblog o organizacji Eurotripu, ale chciałam omówić w nim wszystko dokładnie i zrobić go tak, jak należy, a nie na szybko :) Jeśli macie jakieś pomysły albo chcielibyście zobaczyć video na jakiś konkretny temat, dajcie znać :)

VIDEO : 4 KRAJE W 12 DNI - EUROTRIP

$
0
0


Oto jest - obiecane we wrześniu video o organizacji Eurotripu :) Na komentarze pod ostatnim postem odpowiem do jutra :)

SWEATERS ALL AROUND ME

$
0
0


(wearing Mohito sweater and necklace, House shirt)

It's so freezing cold outside and I love it. I can finally chuck on my sweaters, wear a cosy coat and a big scarf that covers half of my face. Whilst listening to Xmas music and lightening candles in my room, I'm literally counting days till December, because there's no other month that would make me so jolly and happy all the days as December does. Do I have to mention that this year we're having a super long break from school as well? Literally. Counting. Days.

Temperatura ostatnio zrobiła się prawie zimowa, a ja wprost nie mogłam się nie ucieszyć. Wreszcie można się opatulić w wielkie swetry, chodzić w wielkich płaszczach i owijać się jeszcze większymi szalkami, które zasłaniają pół głowy. Podczas słuchania pięćdziesiąty raz z kolei playlisty z piosenkami świątecznymi (tak.) i zapalania świeczek w całym pokoju, odliczam sobie niecierpliwie dni do grudnia - miesiąca, który sprawia, że gołąb na Rynku Głównym powoduje u mnie uśmiech, a do gołębi nie żywię ani krzty ciepłych uczuć. Nie trzeba również chyba wspominać, że grudzień w tym roku będzie jeszcze piękniejszy, a to z powodu dłuższej przerwy świątecznej. Naprawdę, odliczam dni. 




Here's my little Moleskine I bought some time ago at the airport while coming back home from Ibiza in September. Since it starts with January, I've been living without an agenda for the last couple of months. And this is why my life is pretty much a big mess right now. 

Mój mały Moleskine wciąż czeka na uzupełnienie.Przez ostatnich kilka miesięcy nie prowadziłam w ogóle kalendarza, co może tłumaczyć, dlaczego moje życie przestało już cokolwiek sensownego przypominać. Od stycznia biorę się za organizację.


I consider a red nail polish the first sign of pre-Xmas excitement. The same is with the glittery golden one and the wine one. And the white one. The big drama always happens when, after half an hour of sweat and tears spent trying to make my nails look decent (cause remeber, this is me and I can't even handle paitning my own nails), I suddenly want to have them in different colour. This is tough life. 

Czerwony lakier do paznokci mianuję oficjalnym wyznacznikiem radości przedświątecznej. To samo dotyczy lakieru złotego i bordowego. I białego, i w sumie też srebrnego. Dramaty zawsze nadchodzą, kiedy po godzinie łez i żalu  spędzonej na próbie doprowadzenia moich paznokci do estetycznego minimum (pamiętajmy, że mówimy tu o mnie i moim upośledzeniu nawet w malowaniu paznokci), nagle uznaję, że kolor w ogóle mi się nie podoba i trzeba było wybrać inny. Cóż tu dużo mówić - Trudne Sprawy.



Jeśli jeszcze nie widzieliście, na moim YouTubie mówię o Ulubionych Rzeczach w październiku - od różnego rodzaju spryskiwaczy po owocki. 



Have a lovely week! Miłego tygodnia! 

PS Pytania z poprzedniego wpisu wykorzystam do nowego "wideła" Q&A, jeśli macie jeszcze jakieś pytania niesamowitej treści, możecie je jeszcze tutaj napisać :) 

SWEATER WEATHER TAG + VIDEO

$
0
0

It's December guys and that means my obsession with Christmas is no longer abnormal and is totally justified. It feels as if this year autumn went by in a few seconds, which made me think to celebrate at least the end of it. I've been honestly loving watching The Sweater Weather TAG on Youtube (and I think the name of it is the coziest name on the planet - if only names could be cozy) and decided to do it on my own as well. Since I make my videos only in Polish and have read in some of the comments you would like to know what I'm talking about - I'm aswering all of the TAG questions here :)

Wczoraj oficjalnie rozpoczął się grudzień, a moja chora obsesja na punkcie Świąt przestała być nie na miejscu i jest już całkowicie usprawiedliwiona. Jesień w tym roku minęła dla mnie w kilka sekund i dlatego pomyślałam, że celebrować będę chociaż jej koniec. Celebracji sposób dziwny - nagranie video, a konkretnie Sweater Weather Tagu, który oglądałam obsesyjnie na Youtubie. 'Sweater Weather', mam nadzieję, będzie trwać jeszcze trochę, a tymczasem możecie obejrzeć video o moich sposobach na przetrwanie jesieni :)


♥ Favourite autumnal candle scent?

You know I'm a candle-freak and I could I would put candles literally on every shelf in my room. Unfortunately I can't since my parents don't want me to burn our flat. My whole year go-to candle scent though is vanilla but I associate it mainly with autumn and winter. It's funny how I hate everything vanilla-ish (like vanilla yogurts or vanilla puddings - just disgusting) but make everyone breathe in vanilla fumes everytime they enter my room.




♥ Coffee, tea or hot chocolate?

When it comes to coffee - well, I can't survive without it. It's my fuel, there's nothing to be done about it but I'm sort of proud of myself since I'm fine with only one coffee per day now. I tried hot chocolate for the first time ever (yes, it was a critical moment in my life) a few weeks ago and loved it so much but my biggest passion is definitely tea - black, green, white, 'fruity'.

♥ What's the best autumnal memory you have?

I don't think there's one specific memory I have. I like autumn cause it's this nice pre-winter time, time to chill out, get cozy. I especially love when it starts getting dark very early in the afternoon, all these cafes are so bright with their lights and I can have a sit in one of these, grab something warm to drink and just watch people on the street (in a non-stalker way, of course).


♥ Which makeup trend do you prefer: dark lips or winged eyeliner?

In real life - winged eyeliner, in my dream-wanna-be life - dark lips. I think there's nothing prettier than a dark lip colour - especially in autumn I can see all these lipsticks literally screaming to me to use them but well, I just can't. I'm unable to look OK wearing burgundy on my lips and that's tough life. I decided to go wild and step out of my comfort zone for today's video but instead of looking nice and I ended up looking like a clown.


♥ What is autumn weather like where you live?

It depends really - sometimes it's really beautiful with all these colourfull leaves, lots of sunshine. Sometimes it's raining all time. And sometimes everything is grey.



♥ Most worn sweater?

Definitely the one you see above but I'm telling you - it's so hard to choose since I'm a sweater maniac and I own A LOT of them. I often buy in second-hand stores and this one is from there as well. I know it's far too big for me, but its colour and fabric makes me feel just so cozy (congratulations, I've just said 'cozy' for the fifteenth time). I also love a black-and-white sweater from Mohito, which I showed you in the last post.


♥ Must-have nail polish this autumn?

I'd say all the 'darker' colours such as black or brown. Golden is a nice idea too. The most of the most autumnal colours though is burgundy for me.


♥ Football games or jumping in leaf piles?

This question is just weird to be honest. I'm not a fan of any sport but I remember my grandpa would always watch football games (still does that) and I would watch with and I...enjoyed it. Jumping in leaf piles sounds like a weird activity for me to write in your agenda but who knows, maybe I'll try it next year?



♥ Skinny jeans or leggings?

I bought my first pair of leggins a few weeks ago - just black, simple ones, made of a little thicker material and I freaking love them. Now, as I'm looking back at my life before leggins, it looks so empty. I definitely needed them.


♥ Favourite type of coffee?

I only drink black coffee - sometimes with sugar, sometimes without it but never with milk. Just a plain coffee, which is sort of boring, but works fine for me. One of my favourite take-away coffee is from CoffeBook, which is in the building of the library where I go everyday.


♥ A book to read in the evening?

Right now I'm reading "The Lonely Crowd" by David Riesman but I think the best book you can read in your autumnal evening is something by Agatha Christie. I've read tones of her books, watched the TV series with Hercules Poirot and genuinely love it.


♥ Favourite TV ahow for autumn?

'New Girl' - this show just cracks me up. And 'Hart of Dixie' - there is so much drama but well, who doesn't like a little bit of it in their life?

Have a lovely week! Miłego tygodnia!

QUITE A BIG DEAL

$
0
0

(ph. Kasia Hausner / wearing second-hand sweater, Zara skirt, Reserved boots)

 
I guess the ultimate proof of my excitement for Christmas and feeling festive is the second photo in today's post. I'm wearing high-heeled boots and let me just tell you, I can't even recall the last time I wore something different to big boots or converse. So it's quite a big deal for me. I might even wear a red lip on a daily basis - who knows, I'm apparently getting adventurous this winter.
 
Ostateczny dowód mojej  ekscytacji Świętami (jakby to trzeba było jeszcze udowadniać) znajduje się na dzisiejszym drugim zdjęciu. Buty na obcasie - trudno stwierdzić, kiedy ostatni raz były w użytku. Przez ostatnie kilka miesięcy byłam w dziwnej hibernacji 'ubraniowej' tracąc kompletnie zainteresowanie tym, jaki wór z kolei na mnie ląduje. Widzicie więc, że dzisiejszy post to całkiem poważna sprawa. Kto wie, może nawet zacznę na co dzień malować usta czerwoną szminką, skoro taka żądna przygód się tej zimy zrobiłam.


 
Some things don't change though. Like wearing this Zara skirt, which you've probably have seen enough times here.
 
Pewne rzeczy się jednak nie zmieniają. Jak na przykład noszenie tej spódnicy z Zary, którą widzieliście tutaj z parę milionów razy.
 

Chciałam też tylko wspomnieć, że jakiś czas temu zebrałam Wasze pytania i zrobiłam aktualizację Q&A z tamtego roku :) Video możecie zobaczyć tutaj :
 



Miłego tygodnia! Have a lovely week!

MY ROOM

$
0
0

Since I started making my videos on YouTube there have been quite a lot of you who asked me to do a little 'tour' of the place where I live. Well, I can barely move in my room because it's that  tiny, so a 'tour' is the last thing that can be done here.  I decided to show you in a video the parts of my room I find the best (I think). I also included English subtitles so you can understand what I'm saying (you just have to turn them on). Have a great week and remember - CHRISTMAS IS COMING!
 
 
Od kiedy zaczęłam publikować 'wideła' na YouTubie z większą częstotliwością (od początku listopada ), pojawiło się bardzo dużo głosów ludu z życzeniem oprowadzenia po moim pokoju. Oprowadzanie jest chyba ostatnią rzeczą, którą w moim pokoju można zrobić, bo ani on duży, ani on niesamowity nie jest. Postanowiłam zmontować jednak kilka ujęć, w których wydaje mi się w miarę ładny, estetyczny i przyjemny dla oka. Miłego tygodnia i pamiętajcie - ŚWIĘTA JUŻ WKRÓTCE!
 





IT'S ALMOST CHRISTMAS!

$
0
0
 (ph. Maksymilian Scholl / wearing second-hand jumper, New Yorker skirt, Reserved shoes, Tesco scarf, my Grandma's old watch, Mohito coat, Mango bag)

Christmas is almost here! I guess my excitement can be very annoying for both You and people who surround me on a everyday basis but I can't help it - my favourite time of the year has just arrived and I'm the happiest girl on this planet. It feels so weird when Christmas is over though - every single year with the beginning of October The Big Anticipation starts and then after these three days, I'm left quite confused and without any purpose in my life.

Święta już tuż tuż! Już za kilka dni nie będziecie musieli znosić mojej ekscytacji, którą się z Wami tutaj dzielę od kilku miesięcy. Teraz jednak nadszedł finał wielkich oczekiwań, które zarządziłam gdzieś na początku października, mój ulubiony czas w roku się rozpoczął, a ja nie mogę być z tego powodu bardziej szczęśliwa. Boję się jednak, co będzie po tych trzech nadchodzących dniach - każdego roku, kiedy Święta mam za sobą, czuję się stłamszona, oszołomiona, wyrwana z jakiegoś dzikiego amoku i pozostawiona bez żadnego celu w życiu.


If you're Christmas addicts like I am, be strong - next Christmas is only in twelve months, I'm sure we're gonna make it. Now enjoy these few days we've anticipated for so long, grab a nice warm cup of tea, play some Micheal Buble's songs (his songs are like freaking air during Christmas time, I think we can all agree with that) and get ready cause Christmas Eve's tomorrow! 

Jeśli należycie do grupy ludzi ogarniętych manią Świąt, pamiętajcie - następne Święta już za dwanaście miesięcy, damy radę. Teraz nie pozostaje nic innego niż tylko zaparzyć herbatę, puścić piosenki Micheala Buble (które podczas czasu świątecznego pełnią rolę powietrza) i przygotowywać się do jutrzejszej Wigili.


I even found this cup very Christmassy. It says 'Come back to us'. Cute. And look at this background I achieved - I feel Christmas and Tumblr in the air.

Ten kubek wydał mi się bardzo świąteczny. A jeszcze to tło rodem z tumblra, które udało mi się osiągnąć - jeśli to nie wprawi Was w świąteczną atmosferę, to już nie wiem co.





Have a lovely Christmas! I wish you all of the best, enjoy this precious time with the people you love :) Merry Christmas!
 
Życzę Wam wszystkiego najlepszego, spędźcie ten wspaniały czas z ludźmi, których kochacie najbardziej i najedźcie się do upadłego ! Wesołych Świąt ! :)

LITTLE BLACK DRESS

$
0
0


(ph. Maksymilian Scholl / wearing Sheinside dress, Modekungen bag, Reserved boots)

 It is so weird to be writing here again :) HELLO EVERYBODY after a freaking one month of blog-break! I needed it, I seriously did. Just to kind of remind myself that I'm not obligated to blog and I should do it when I feel like doing it. It's been a CRAZY month. I had a great New Year's Eve party (can you believe I didn't have Post-Midnight Depression?!), my Youtube channel's been going so fast, I'm having my prom this Saturday! I'm just so happy with how this year started. I'm starting to freak out about my final exams though - I have absolutely no clue how I'm going to survive May. There is a slight possibility that I won't. And I'll die.

 Jakoś dziwnie coś tu znowu pisać po szalonym :D MIESIĄCU blogowej absencji. Nawet nie wiem jak mam się z Wami przywitać, więc to pominę i liczę tylko na to, że nie zjecie mnie za bimbanie sobie ze wszystkich czytelników przez ostatnie trzydzieści dni. Tak jak "szalona" była moja absencja, tak i szalony był ten miesiąc. W pozytywnym znaczeniu. Rok 2014 rozpoczął się wspaniałym Sylwestrem BEZ depresji po-sylwestrowej. Kiedy wybiła północ, a ja nie poszłam do kąta płakać i rozmyślać nad sensem życia, wiedziałam, że ten rok rozpoczął się lepiej niż dobrze.Youtuberozwija się też w szalonym (powtórzmy to słowo jeszcze dziesięć razy) tempie, za co chciałam Wam strasznie podziękować - chociaż tworzyć bloga kocham i robię to już prawie od pięciu (?!) lat, to 'wideła' sprawiają mi więcej radości i wydaje mi się, że trochę inny sposób interakcji z Wami. Dziękuję więc jeszcze raz za tyle miłych słów, które zostawiacie. A! Mam jeszcze jutro studniówkę - jak więc widzicie, styczeń jest pełen wrażeń :) Zaczynam jednak intensywnie i maniakalnie myśleć o maturze i trochę się zastanawiam, jak ja przeżyję maj. Jest dosyć duża możliwość, że go nie przeżyję i po prostu umrę.




Here you can watch my video with these three winter outfits (the second one though haha). I put up English subtitles so you can understand my rambling. As you can probably tell I haven't been very adventorous with colours this winter (these 18 years frankly speaking). But I'm more that okay with that and I prefer to stick to my black skirts, white collars and grey sweaters.

Tutaj możecie zobaczyć video, w którym pokazałam moje typowe trzy zimowe stroje (ten w środku jest w szczególności tak zimowy, że bardziej się już nie da). Jak widzicie w tym miesiącu (a raczej w tym życiu) nie pałałam zbytnią miłością  do żywych kolorów. Trzymam się więc czarnych spódnic, białych kołnierzy i szarych swetrów.



 A quick Instagram update : 1) A random selfie I took after watching 10 000 episodes of Friends. I LOVE THIS SHOW. 2) My prom's tomorrow!!! Aggrgrgrgrh I am so excited about it and it's quite funny because I was like 'Prom? Whatever.' during all these months and suddenly it hit me this week that I'll finally be able to sing High School Musical's 'Night to Remember' and the lyrics will be so true :) 

Na koniec małe sprawozdanie z Instagrama: 1) Zdjęcie upamiętniające moją radość z nałogowego oglądania "Przyjaciół" 2) Moje szpilki z Aldo na jutrzejszą studniówkę. Moim celem jest wrócenie do domu w jednym kawałku i bez złamanej nogi. Życzcie mi szczęścia. 

See you soon! Do zobaczenia!

IT'S BEEN A WHILE | OOTD

$
0
0

 (ph. Maksymilian Scholl / wearing second-hand top, American Apparel skirt, (?) jacket, Deichmann boots, H&M bag)

 Nastał marzec (23 dni temu), a moje blogowanie utknęło w dosyć żałosnym punkcie i tak naprawdę z każdym tygodniem trudniej mi się było zebrać i cokolwiek napisać. Blogowanie jest pewnym przyzwyczajeniem i kiedy wypadnie się z rytmu (który u mnie nigdy nie był wybitny, ale jakiś przynajmniej był), ciężko jest nagle wrócić do tego przyzwyczajenia. Z jednej strony, jeśli śledzicie mojego Youtube'a, mniej więcej wiecie, co się u mnie dzieje, z drugiej - jeśli tego nie robicie, to ten post wygląda mniej więcej jak notatka po powrocie z zaświatów.

So it's March and I'm the worst blogger ever. I just wanna slap myself right in my face when I think about all of you, 'international folks' that are unable to understand my Polish ramblings on my Youtube channel. It seems I haven't talked to you for ages. I haven't abandoned the blog and I'm not planning to - it's just my finals are right around the corner and it's hard to do 50 things at the same time. But good news is I'm going back to regular (I mean super regular) blogging when the exams are over, that is in May. I hope you'll somehow stick with me :)


W skrócie więc - co nowego? W zasadzie niezbyt wiele. Cieszę się z pierwszym słonecznych i ciepłych dni w Krakowie (które się już chyba skończyły, bo pisząc to teraz obserwuję jak ciemne chmury zbierają się na niebie), piję kawę (to dopiero nowość) i zaczynam zastanawiać się jak zagospodaruję najdłuższe wakacje mojego życia. Przede mną cztery pełne beztroskie miesiące, a w głowie dziesięć tysięcy planów, których nie da się połączyć. Jest tyle miejsc, które chciałabym zobaczyć, a na pierwszym miejscu ostatnimi czasy plasuje się Zachodnie Wybrzeże. To dosyć dziwne i zaskakujące, szczególnie dla mnie, bo nigdy mnie tam nie ciągnęło, ale chyba w moim prawie-dziewiętnastoletnim życiu nastał czas, żeby moje preferencje się trochę pozmieniały. Kalifornia jest na razie tylko marzeniem, które zapewne się w tym roku nie spełni, ale mam przecież całe życie przed sobą :D

What's new? Not that much, to be honest. I'm enjoying the first sunny days in Krakow, I'm drinking lots of coffee (such a novelty, right) and looking forward to my longest summer holidays ever. I'm having four months of summer this year and I just wanna make the most of it. There are so many places on my mind that I'd love to visit. One of them is West Coast which is sort of funny cause I've never had a craving for visiting California. This only shows opinions and preferances change and for the last couple of months I've been DYING to go there. I'm doubtful if it's gonna happen this year though - probably not but you know, I've got my whole life ahead of me :D


Jeśli chodzi o dzisiejsze ubrania, to trzymam się komfortowo czerni, która jest dosyć zabawnym kolorem, który sprawia, że człowiek czuje się bezpiecznie i jednocześnie uwalnia wewnętrzną Beyonce, którą każdy z nas nosi w sobie.


When it comes to today's outfit I'm wearing a lot of black which lately has been very typical of me. It's just such a safe (and comfortable) colour but it somehow gives you so much energy and it just brings out that inner-Beyonce we all have. 

 Trzymajcie się i do zobaczenia! :)
Take care guys, I'll try to post a couple of things until May but I'm not promising a lot of content. Thanks for your patience and I'll see you (hopefully) soon!

LOOBOOK VIDEO + PICS

$
0
0
⏩1| second-hand tanktop | vintage shirt | Cheap Monday jeans | Reserved boots|

To trzy zestawy (z całych czterech), które umieściłam w nowym video (jeśli go nie widzieliście, link na końcu postu). Dzisiaj nie mam zbyt dużo do powiedzenia, co nawet mnie wprawia w lekkie zadziwienie, bo przez te lata chyba wszyscy zorientowaliśmy się, że nawet gdyby rzucić we mnie bułką, to i tak pewnie miałabym na ten temat z trzydzieści spostrzeżeń i przemyśleń. SZKOŁA KOŃCZY SIĘ ZA (około) DZIESIĘĆ DNI, ja latam i przepraszam za to coś, co dziś wymknęło mi się spod klawiatury. Jest dosyć późno, a mój mózg najwidoczniej odmawia już funkcjonowania. Do zobaczenia! 

Here are three of the four looks I included in my Lookbook Video (no Polish language in this particular one so you can safely watch it yay). I don't really have a lot to say today which is odd, because we all know I do love rambling about everything (which is nothing). Oh wait, MY SCHOOL ENDS IN TEN DAYS. I am flying. I'll see in the next post guys, take care and I'm sorry for this s*** piece of writing. It's kinda late and apparently my brain is not working.


⏩2| Mango jacket | Maryvillosa T-shirt | Zara shorts | Deichmann boots|

⏩3| Mango jacket | Zara skirt | Reserved boots | H&M bag|


Ulubione Rzeczy | Marzec | VIDEO

$
0
0


(objaśniam życie)

Nowe video, czyli kilka słów ode mnie na koniec marca i początek kwietnia (wyłączyłam komentowanie pod tym postem, żeby wszystko dotyczące tego video było w jednym miejscu :)


Viewing all 82 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>