![]()
I suppose you haven't guessed yet (looking at the pictures and the title) what this post is going to be about. Surprise, surprise - beauty products. Since lately I've been getting quite a lot of requests to show you my current makeup favourites and a few days ago I bought this cute mouse-alike makeup bag (honestly speaking, there are times when I just can't bear the cuteness of it anymore - I mean, carrying it in my bag it's like carrying a bunch of puppies with big brown loving eyes - the type of puppies you see on mugs or notebooks, sweet to an absolute death), I decided to write a little bit about things I use, things I like, things I can recommend without a doubt. I'm very lucky because I have a chance to use and try out many products but at the end of the day, when I empty all of the 'luxurious' stuff and have to buy something on my own, I always look for a cheaper alternative in a drugstore. I guess, before you spend a lot of money on a beauty product, it's good to check whether you can't have pretty much the same and pay ten times less. Of course, it's a personal preference. I, for instance, from time to time I take out my savings and when my birthday's coming (seriously, any excuse will go), I buy myself something like YSL lipstick. There's just a funny luxurious mist around it. It's called the magic of brand. No, it's actually called having your brain switched off for a moment. But that is just the way it is.
Założę się, że po rzuceniu okiem na zdjęcia i przeczytaniu tytułu dzisiejszego postu, nie domyśliliście się jeszcze, o czym dzisiaj będę tutaj pisać. Uwaga, niespodzianka - będę pisać o kosmetykach. Zdecydowałam się coś skrobnąć na ten temat, bo praktycznie pod każdym postem pojawiały się o to prośby, plus kilka dni temu kupiłam kosmetyczkę w kształcie kropkowanej myszy, więc pomyślałam, że jak szaleć to szaleć i wzięłam się do roboty. Muszę szczerze jednak przyznać, że momentami tolerowanie poziomu słodyczy tej kropkowanej myszy, a raczej kosmetyczki w kształcie kropkowanej myszy, staje się trudne do zniesienia, bo co jak co, ale noszenie czegoś takiego w torebce, to jak noszenie trzech małych słodkich szczeniaczków z wielkimi brązowymi oczami na raz - tak, to ten typ słodkich szczeniaczków z kubków i zeszytów, czyli prawie niemożliwy do wytrzymania na dłuższą metę). Piszę więc dzisiaj o rzeczach, których używam na co dzień, które bardzo lubię i z czystym sumieniem polecam. Dzięki blogowi mam wielką przyjemność dostawać dużo rzeczy po prostu w prezencie, kiedy jednak opróżniam te wszystkie 'luksusowe towary' i sama mam sobie coś kupić, z reguły wyszukuję tańsze odpowiedniki dostępne w Rossmannach, Naturach i innych dziwnie nazywających się drogeriach. Jestem zdania, że zanim wyda się sporo pieniędzy na daną rzecz, warto zorientować się, czy praktycznie identycznego produktu nie można dostać dziesięć razy taniej. Oczywiście, co człowiek, to inne podejście do tych spraw. Sama przyznaję, że raz na jakiś czas, np. Na urodziny (szczerze mówiąc, każda okazja się nada), lubię ogołocić się ze wszystkich pieniędzy i sprawić sobie prezent w postaci, na przykład, szminki YSL. Jest coś zabawnego w tym dymie małego luksusu wokół tego złotego opakowania, który prawie przeistacza się w opary. Tak, to magia marki. Nie, to raczej wyłączenie mózgu na kilka chwil. Nic już jednak na to poradzić nie umiem.
Last summer, when I wrote that huge post about lotions and potions, I told you that beauty for me is a topic that just opens our mouth. I openly admit that I really love beauty products, however weird and psycho it sounds, I just love looking at them. Honestly, I'm not that much into smearing all of the products on my face, I can't really use eyeshadows, I don't care about blush. I just adore looking at all this stuff. And having said that, I think it's high time I told you about my next obsession. Guys, it's really like a level-up of our friendship cause it's quite mental of me (not that my every mania is mental). I'm a Sephora addict. Not in a way, I go to Sephora and I buy ten thousand products and I leave. I don't actually buy anything. I just go there for a walk. I mean, I just go there and I stand there. And I look at all these products. Everything is so organized, everything smells so nicely. I just feel so secure there. I told you it is mental. And when Holly Golightly would have her breakfast at Tiffany's because she just felt right there, I would totally eat it in Sephora.
W ostatnim poście, w którym opisywałam te wszystkie mazidła, czyli w sierpniu zeszłego roku, powiedziałam Wam, że te tematy, to dla mnie tematy-rzeka. Przyznaję otwarcie, że szczerze uwielbiam te wszystkie rzeczy i jakkolwiek dziwnie i psychicznie to zabrzmi, uwielbiam na nie po prostu patrzeć. Szczerze mówiąc, nie pociąga mnie jakoś nakładanie tych wszystkich produktów na twarz, nie umiem się obsłużyć cieniem do oczu, a róże zalegają u mnie w pudełku. Ja po prostu wielbię to wszystko obserwować. Powiedziawszy to, myślę, że to czas, żebym zdradziła Wam moją kolejną obsesję. Kończymy żarty, po tym wyznaniu przejdziemy wszyscy na wyższy poziom przyjaźni, bo to raczej psychiczna sprawa (jakby inne moje manie nie były psychiczne). Jestem uzależniona od sklepu Sephora. Nie uzależniona jednak na zasadzie przyjścia, kupna miliona kosmetyków i pójścia radosnym krokiem do domu. Ja tam prawie niczego nie kupuję. Ja po prostu przychodzę tam na spacer. Przychodzę tam, chodzę, a potem stoję. Stoję i patrzę. Patrzę na te wszystkie produkty. Wszystko jest ustawione w takim porządku, wszystko tak pięknie pachnie. Czuję tam bezpiecznie, jak nigdzie indziej. I tak jak Holly Golightly jadła śniadanie u Tiffany'ego (prawie), tak jak bym zjadła swoje z chęcią w Sephorze.
OK, since we are extremely close friends after my confession, it's time to present you my favorite products. I'll start with the only thing that I haven't found a cheaper alternative for. It's my tinted moisturizer. Dior Hydra Life Pro Youth Skin Tint in shade #1 - congrats for the longest name ever. I have extremely sensitive skin, it gets reds when it cold, it gets irritated when it hot, it doesn't like awful lot of ingredients and I swear, searching for something that my skin would tolerate was a traumatic experience (I mean it). I tried everything, from drugstore to high end, from foundation to powder and tinted moisturizer and I found this one only working and being super gentle for my skin. Next is a very nice powder (Chanel Les Beiges Healthy Glow Sheer Powder nr 50 - congrats for the longest name ever part 2) that I got thanks to Chanel company. I use it only on my cheeks as a bronzer, I think it's the product with the biggest lasting power I've had plus, it smells so good. It smells so good I could smell it all day. But I don't, because it would be just...weird. And inappropriate. And that's it for the face. When it comes to eyes, I use two products - brown eyepencil and mascara. I really like Miss Sporty Kohl Kajal in 002 and Maybelline The Falsies Flared mascara. Since I have extremely dry lips, lately I've been using an awful lot of lipbalms. I also have an awful lot of vanilla candles in my room. I just love this smell. So I went to a drugstore one day, I saw Nivea Lip Butter in Vanilla and when I thought that finally my dreams would come true and I would be able to carry a vanilla scent everywhere, I died. I mean, I didn't, but I ended up buying it and loving it. It smells just like my candles (and that makes me super happy) and when it comes to moisturizing, it's far better than Carmex (that makes me super happy as well). And that would be all for my everyday makeup.
Jako, że po tym wyznaniu jesteśmy już oficjalnie najlepszymi przyjaciółmi, mogę przejść do meritum postu, czyli przedstawienia Wam wszystkich kosmetyków. Zacznę od rzeczy, której tańszego odpowiednika nie udało mi się znaleźć - krem tonujący, Dior Hydra Life Pro Youth Skin Tint w kolorze #1 (gratulacje dla najdłuższej nazwy, jaką można wymyślić). Mam strasznie wrażliwą skórę, czerwieni się, kiedy jest zimno, czerwieni się, kiedy jest gorąco, nienawidzi praktycznie wszystkich składników w kosmetykach i słowo daję, że pogoń za czymś, co trafiłoby w jej gusta, było traumatycznym przeżyciem. Naprawdę. Próbowałam chyba wszystkiego, od sprawdzenia na sobie całego asortymentu Rossmana, po organizowanie powtarzających się kilka razy w miesiącu pielgrzymek po próbki do Sephory. Znalazłam ten krem, który może nie jest tak "gruby" jak podkład, ale jest bardzo łatwy i przyjemny w użyciu. Następny jest puder, który nakładam tylko na policzki jako bronzer - Chanel Les Beiges Healthy Głów Sheer Power nr 50 (gratulacje dla najdłuższej nazwy vol.2), który dostałam dzięki uprzejmości tej firmy. Nie wiem, co oni tam w składzie zastosowali, nie chcę chyba nawet wiedzieć, ale z ręką na sercu mówię, że od godziny szóstej rano do godziny ósmej wieczorem, nic go z buzi nie ruszy. A pachnie tak, że mogłabym po prostu siedzieć i go wąchać. Nie robię tego jednak, bo byłoby to raczej dziwne i po prostu nieodpowiednie. Do oczu używam dwóch produktów - brązowej kredki Miss Sporty Kohl Kajal w kolorze 002 oraz tuszu Maybelline the Falsies Flared. Jeśli chodzi o usta, to niestety, z racji ich suchości, nabyłam odruch maniakalny w postaci wiecznego smarowania ich toną balsamów. Jestem zdania, że akurat balsamów do ust nigdy dość, tak samo jak nigdy dość świeczek o zapachu wanilii, które ustawiam w moim pokoju, w każdym możliwym miejscu. Moje marzenia o noszenia zapachu wanilii przy sobie, bez noszenia świeczek w torebce, spełniły się w momencie, w którym kupiłam Nivea Lip Butter. Pachnie zupełnie jak moje świeczki, a może nawet lepiej. Działa za to zdecydowanie lepiej niż wszystkie dotychczasowe Carmexy czy Neutrogeny.
![]()
(SIX purse, Accessorize necklace, Rimmel and Essie (30ml) nailpolishes)
When it comes to my nails, most of the time I stick to a very neutral nail polish like the one from Rimmel (
Rimmel Lycra Pro 444 French Lingerie - these names are killing me, who wants to wear the color of their panties on their nails. It's quite confusing). I also really like Essie nail polish (
Essie 89 Raspberry) that I got from lovely girls from a shop
30 ml. Its color is the prettiest pink plus its name...is the prettiest too :)
Jeśli chodzi o paznokcie, z reguły trzymam się lakierów w neutralnych kolorach, np. Rimmel Lycra Pro 444 French Lingerie (nawiasem mówiąc, nie wiem, kogo ma zachęcić nazwa koloru zdefiniowana jako kolor majtek, na dodatek francuskich). Bardzo lubię też lakier Essie (Essie 89 Raspberry), które wysłały mi dziewczyny ze sklepu 30ml. Kolor bardzo przypadł mi do gustu, tak samo jak oczywiście nazwa. Bardzo ładna.
![]()
A couple of months ago I told you I hated red lipsticks. Well, I haven't changed my mind, because I still don't like them. I don't like the texture of a lipstick and I don't like that you have to think about it all the time. Having said that, I found something that immediately became my holy grail in make up collection. I'll probably rave about it till the end of my life. It's a lip stain that looks like a big crayon. When you put in on your lips, it just looks you've got the prettiest shade of red on them but you can't really see any product texture-wise. It's invisible, it's stays forever, it doesn't dry out your lips. It's literally perfect. I don't really use to school, but sometimes I like to put it on after classes or during the weekends. It actually came to me in a GlossyBox and I couldn't find it in any shops in Poland. It's called Jelly Pong Pong Lip Blush. So when I run out of it, I'll be crying so much. So much. Or I'll order it online.
Kilka miesięcy temu nadawałam na blogu na czerwoną szminkę, rozpaczałam, mówiłam, że jej nienawidzę, że bardzo chciałabym ją nosić, ale wyglądam jak klaun, i tak dalej, i tak dalej. Wciąż jestem raczej wobec niej trochę podejrzliwa. Nie lubię po prostu samej tekstury szminki, tego jak wygląda na usta, tego, że trzeba o niej ciągle myśleć. Przekonałam się natomiast do samego koloru czerwieni (pewnie mogliście to zauważyć już na zdjęciach) i odkryłam coś, co będę wychwalała do końca swoich dni. Kryje się pod nazwą 'lip stain' i wygląda jak wielka kredka, której używa moja siedmioletnia siostra. Kiedy pokryje się nią usta, jedyne, co można zobaczyć, to po prostu piękny kolor, żadnej widocznej tekstury. Nie wysusza ust, nie trzeba sobie też zaprzątać głowy głupotami, czy nadal jest na ustach, bo ma się pewność, że ciągle jest. Jelly Pong Pong Lip Blush przyszło do mnie w GlossyBoxie, z tego, co się już orientowałam, nie jest sprzedawane w żadnym sklepie. Tak więc, kiedy już wszystko zużyję, będę gorzko płakać. Bardzo gorzko. Albo ewentualnie po prostu zrobię zamówienie przez Internet.
So that's all. Let me know in the comments below what are your favourites, cause you know I' m dying to know it (not really dying, but as a beuty freak, I' d love to know it!) /// To wszystko. Dajcie znać w komentarzach, jakie Wy macie ulubione produkty - jako maniak, z radością wszystko przeczytam :)