Quantcast
Channel: RASPBERRY AND RED
Viewing all 82 articles
Browse latest View live

INNER MAGNET

$
0
0

(ph. Maksymilian Scholl / wearing AA shirt, vintage blazer, SIX collar pins, Zara trousers, Nike shoes)

Sometimes I tend to get this weird impression that in my body I've got some sort of magnet installed that just pulls in all the bad luck. I don't know why but it just happens that things that should have not happened, are happening right in front of me. Take my so-called trip to Milan. Together with B. we organized everything - the accommodation, we bought tickets, we printed the map, we circled our top things to see with colourful markers,  I even made a whole soundtrack for our trip, for Christ sake. It was going to be the journey of our lives, the most wonderful weekend in Milan, the never ending girls' night out, the freaking awesome cultural event. And allow me to say that there was Milan fashion week going on that time. So we packed our things, headed to the airport, got super excited and we waited for the plane. Half of hour of delay. That's quite normal. We didn't panic. After all, it was snowing - we were thoughtful, we could understand. One hour of delay - sometimes some of the phrases in those little 'Speak Italian' books make me stop and think a little bit longer but I actually got to know how to say "How can I reload my gas cainster" in Italian. After almost three hours we were informed our flight had been cancelled. Yay. A real dance of victory was urgently needed. So yep, bye bye Milan, bye bye my money, bye bye my soundtrack, bye bye the freaking amazing weekend. My magnet still works. 

Czasami mam takie dziwne wrażenie, ze gdzieś we mnie jest sobie swego rodzaju magnes, ściągający wszystkie pechowe zdarzenia tego świata. Nie wiem dlaczego i nie wiem jak, ale rzeczy, które dziać się nie powinny, dzieją się prosto przede mną. Weźmy na przykład moją świetnie zaplanowaną, długo wyczekiwaną wycieczkę do Mediolanu. Razem z B. zajęłyśmy się wszystkim - zakwaterowanie opłacone, bilety kupione, mapa wydrukowana, miejsca warte zobaczenia zakreślone wszystkimi kolorami markerów. Zrobiłam nawet ścieżkę dźwiękową do wyjazdu - to była, jak widzicie, bardzo poważna sprawa. Weekend w Mediolanie, wyjazd naszego życia, niekończąca się impreza dziewczyn, wielce kulturalne wydarzenie, a na dodatek trwający w tym czasie Tydzień Mody. Spakowałyśmy więc swoje rzeczy, dotarłyśmy na lotnisko i czekałyśmy. Lot opóźniony pół godziny. To w sumie nic nadzwyczajnego. Nie panikowałyśmy. Padał śnieg, a my, jako osoby bardzo wspaniałomyślne, rozumiałyśmy takie usterki i nie popsuło nam to naszych szampańskich humorów. Godzina spóźnienia - zaczęłam się zastanawiać, do jakich osób są kierowane "Rozmówki polsko-włoskie", kiedy w dziale "najczęściej używane zwroty" znalazłam pytanie "Czy wie Pani, gdzie mogę napełnić moją butlę gazową?". Po ponad trzech godzinach, poinformowano nas, ze lot został odwołany. Czekałam już tylko na konfetti i klauna. Pa pa Mediolanie, pa pa pieniążki, pa pa moja ścieżko dźwiękowa, pa pa super-ekstra-niesamowity weekendzie. Jak widać, mój magnes ma się wciąż bardzo, ale to bardzo dobrze.


ADD TWO PLUSES TO A 'C'

$
0
0
(ph. Basia Zielińska / wearing second-hand blouse, skirt made by my grandma, Uniqlo blazer, second-hand scarf, SIX bracelet)

This winter in Poland, the most cliche topic of a standard small talk, that is - the weather, became a completely serious subject of a completely serious conversation. Cause you know, snow in March was a little bit funny at the beginning but everything has to come to an end some day. Well, and the problem is that when I think about that day all I can see is a really blurry vision of a word "never". Even people who are most of the time very optimistic creatures, even they seem to have been pacyfied. Sure, you've got exceptions. Take me, for instance. I thought that wearing a pair of white light sneakers (when it's 4 Celsius outside) was a super great idea and it would just make the spring come. You know, the flowers would bloom, the birds would start to sing. But unfortunetely, the spring is still not here, I can't see any flowers, I can't hear any birds singing and my white sneakers are not white anymore because somebody decided to make them brown with their dirty shoes. So my they-were-white sneakers instead of symbolyzing the beginning of spring, rather symbolyze spring's pre-death.

Tej zimy, trwającej nieprzerwanie od pięciu miesięcy, temat pogody oficjalnie przestał być tematem do gadki - szmatki. Rozmawia się o niej raczej z grobową miną, bo to wszystko, co dzieje się za oknem, już dawno przestało być w jakimkolwiek stopniu zabawne czy przyjemne. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, żeby spuszczać na nas kopy śniegu w połowie marca i ograniczać dopływ światła słonecznego, tak żebyśmy mieli go (podobno) najmniej od kilkudziesięciu lat. Nawet największych optymistów spacyfikowała ta badziewna pogoda. Zdarzają się oczywiście jakieś wyjątki - dzielne dusze, przejawiające raz na jakiś czas oznaki buntu (ja). Taki wyjątek sobie myśli, że jeśli ubierze białe tenisówki na temperaturę minimalnie powyżej zera, to wmówi sobie i całemu światu, że wiosna przyszła i kwiatki mu pod nogami nagle wyrosną. Niestety, szybko taki wyjątek przestaje być wyjątkiem, bo kwiatki nie wyrastają, temperatura nie rośnie, świat nie słucha, a dodatkowo ktoś mu depcze te białe tenisówki wielkim buciorem pokrytym błotem i białe tenisówki zamiast sygnalizować początek wiosny, sygnalizują raczej jej przedwczesną śmierć.

 Oh, and of course you've got oline weather forecasts. I bet they're stats are about to explode this month. I think I might be their top follower, seriously guys, it's like an obsession. Having said that, I feel it's high time I told you about one thing. I know I haven't posted anything for a while BUT it's not my fault. Blame weather. Blame it. I mean, sometimes I feel as if the whole universe wanted me not to run my blog. Cause whenever there is this one day when the sun shines a little bit more and everybody puts their sunglasses as a form of a manifestation, I quickly, with a smile on my face, check the weather forecast. And it always that the next day I'll be literally swimming in the snow. But I know how to learn on my mistakes, so after a few of such situations, I started to check the weather forecast for the next 16 days. Yesterday was a day worth remembering cause I finally managed to take off my coat and not freeze after three minutes. So congrats to me, congrats to the weather and congrats to all the people suffering from snow during the first day of the calendar spring. We haven't kiled ourselves, that's an achievement for me. Now, as we've got the calendar spring, we can wait for the real one.

A na dodatek te internetowe prognozy temperatury. Mogę się założyć, że dawno nie zanotowały tylu wejść. Prym wiodę zapewne ja, to prawie jak uzależnienie. I tu muszę na marginesie i coś dodać, i się usprawiedliwić (i zrzucić winę) jednocześnie. Bo za te rzadkie posty wszyscy możemy winić tylko pogodę. Słowo daję, cały wszechświat się zmówił, żebym tu nie niczego nie dodawała. Kiedy już zdarzy się dzień, w którym słońce zaświeci nieco mocniej, a wszyscy manifestacyjnie włożą okulary przeciwsłoneczne, z radością sprawdzam prognozę pogody i dowiaduję się, że nazajutrz będę musiała torować sobie drogę łopatą do śniegu. Uczę się jednak na błędach, po trzech takich razach zaczęłam kontrolować prognozę pogody szesnastodniową. I właśnie wczoraj był ten pamiętny i piękny dzień, w którym zdjęłam płaszcz i nie zamarzłam w ciągu trzech minut. Gratuluję sobie, gratuluję pogodzie, gratuluję nam wszystkim, że pozabijaliśmy się chodząc po śniegu w pierwszy dzień kalendarzowej wiosny. Teraz czekamy tylko na tę rzeczywistą.






HAIR BOWS AND COLLARS

$
0
0

(ph. Basia Zielińska/ wearing second-hand sweater, f&f (Tesco) blouse, second-hand shorts)
 
Two days ago I was sitting in our city's main library and cramming for my history exam. While I was swimming in the endless sea of dates, surnames, battles, births, deaths and destructions, I looked around me and my lord, I realized something that I don't what really to think about. I'm turning eighteen this year. I saw all these people sitting in the main library room, preparing for the finals, surrounded with yellow and green highlighters, over fifteen books on each desk and countless sheets with notes (and a laptop with Facebook opened), I saw their bored/tired/I-don't-even-know-what-I'm-reading-about faces and it struck me - this will be me next year: officially an adult, officially in the last class of high school, officially worrying about my future and officially becoming coffein addict. And in this brief moment, between Napoleon's battles and the Congress of Vienna, when I looked at all that crowd, I realized how much I didn't want to grow up.
 
Dwa dni temu, kiedy tak siedziałam w jednej z krakowskich bibliotek i pilnie uczyłam się historii, odkryłam coś bardzo przerażającego, niepokojącego i niespodziewanego. Pływałam właśnie w wielkim basenie dat, nazwisk, bitew, urodzin, zgonów i zniszczeń, kiedy w ramach przerwy od tej jakże fascynującej nauki, rozejrzałam się wokół siebie i zorientowałam się, że w tym roku kończę osiemnaście lat. Nie wiem, skąd takie przemyślenia akurat podczas nauki o bitwie pod Auerstadt, ale tak jakoś zobaczyłam te wszystkie osoby w bibliotece przygotowujące się do matury, obłożone markerami, książkami, laptopem z włączonym facebookiem, stosem notatek dziwnej treści i w momencie, w którym zobaczyłam ich, zobaczyłam też siebie za rok - dokładnie taką samą, oficjalnie dorosłą, oficjalnie w ostatniej klasie, oficjalnie niewyspaną i oficjalnie uzależnioną od kofeiny. I właśnie tak pomiędzy bitwami Napoleona i kongresem wiedeńskim, dotarło do mnie, jak bardzo nie chcę dorastać.
 

Since you know I am quite an particularly weird human being, I'm fed up with growing up even though I haven't grown up yet and that is not necessarily connected with just a birth date. And I seriously start to worry about myself because if my desire to be young 'foreeeever' hit me when I'm 17 (?!) what I'm gonna do when it hits me when I'm like...50. I wouldn't be surprised if I turned out to be one of those motor-riding-all-in-black-wild-free-whatever person suffering from a middle age crisis. But now I decided to just enjoy all the freedom that comes with my age. Cause seriously, 17 seems like the most perfect age to wear anything. I'm not too old and not too young. Hair bows, tulles, collars - so pretty much everything that a kid from a kindergarten loves. Yes, I know, that's girly-girly to the extend some people can't just take it. I swear if I were in kindergarten right now, I would surely be that girl that boys don't want to play with. You know, that type of 6-year old girly-girly girl (?) that makes 6-year old boys shudder with disgust.
 
Zaczynam się o siebie trochę martwić, bo skoro pragnienie bycia wiecznie młodym pojawia się u mnie w wieku lat siedemnastu, to co ja będę wyprawiać, kiedy dopadnie mnie kryzys wieku średniego. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby okazało się, że wstąpiłam do jakiegoś stowarzyszenia składającego się z wolnych, szalonych, niebezpiecznych mężczyzn po pięćdziesiątce w skórze. Postanowiłam jednak cieszyć się tym, co mam. A mam lat siedemnaście i mam prawo do noszenia ubrań jak z przedszkola bez bycia posądzaną o problemy psychiczne. Kokardy, tiule, kołnierzyki - wszystko to, czym z pewnością nie pogardziłaby żadna siedmiolatka, a co w pewnym momencie przyprawiłoby nieco starszego osobnika o mdłości. Słowo daję, gdybym teraz chodziła do przedszkola, byłabym zapewne jedną z tych dziewczynek, z którą mali chłopcy, nawet zmuszani, nie chcieli się bawić. Wiecie, ten typ dziewczyńsko-dziewczyńskiej siedmiolatki, która sprawia, że siedmiolatkowie drżą z obrzydzenia.


 
 
 Oh, and since my post couldn't be complete without letting you know what the weather is like in
Poland, let me just tell you it's 6th April and we've got snow on the streets. With this lovely accent allow me to wish you a wonderful weekend and a magnificent next week! Xx
 
Już miałam kończyć ten post, kiedy przypomniałam sobie, że czymże byłaby moja publikacja na blogu bez chociażby krótkiego raportu pogodowego? 6 kwietnia, wiosna w rozkwicie, śnieg na ulicach, trzy stopnie powyżej zera na termometrze. Tym "radosnym" akcentem żegnam się z Wami i życzę udanego tygodnia! :)
 


MAKE UP, PINK MOUSE AND PUPPIES

$
0
0

I suppose you haven't guessed yet (looking at the pictures and the title) what this post is going to be about. Surprise, surprise - beauty products. Since lately I've been getting quite a lot of requests to show you my current makeup favourites and a few days ago I bought this cute mouse-alike makeup bag (honestly speaking, there are times when I just can't bear the cuteness of it anymore - I mean, carrying it in my bag it's like carrying a bunch of puppies with big brown loving eyes - the type of puppies you see on mugs or notebooks, sweet to an absolute death), I decided to write a little bit about things I use, things I like, things I can recommend without a doubt. I'm very lucky because I have a chance to use and try out many products but at the end of the day, when I empty all of the 'luxurious' stuff and have to buy something on my own, I always look for a cheaper alternative in a drugstore. I guess, before you spend a lot of money on a beauty product, it's good to check whether you can't have pretty much the same and pay ten times less. Of course, it's a personal preference. I, for instance, from time to time I take out my savings and when my birthday's coming (seriously, any excuse will go), I buy myself something like YSL lipstick. There's just a funny luxurious mist around it. It's called the magic of brand. No, it's actually called having your brain switched off for a moment. But that  is just the way it is.
 
Założę się, że po rzuceniu okiem na zdjęcia i przeczytaniu tytułu dzisiejszego postu, nie domyśliliście się jeszcze, o czym dzisiaj będę tutaj pisać. Uwaga, niespodzianka - będę pisać o kosmetykach. Zdecydowałam się coś skrobnąć na ten temat, bo praktycznie pod każdym postem pojawiały się o to prośby, plus kilka dni temu kupiłam kosmetyczkę w kształcie kropkowanej myszy, więc pomyślałam, że jak szaleć to szaleć i wzięłam się do roboty. Muszę szczerze jednak przyznać, że momentami tolerowanie poziomu słodyczy tej kropkowanej myszy, a raczej kosmetyczki w kształcie kropkowanej myszy, staje się trudne do zniesienia, bo co jak co, ale noszenie czegoś takiego w torebce, to jak noszenie trzech małych słodkich szczeniaczków z wielkimi brązowymi oczami na raz - tak, to ten typ słodkich szczeniaczków z kubków i zeszytów, czyli prawie niemożliwy do wytrzymania na dłuższą metę). Piszę więc dzisiaj o rzeczach, których używam na co dzień, które bardzo lubię i z czystym sumieniem polecam. Dzięki blogowi mam wielką przyjemność dostawać dużo rzeczy po prostu w prezencie, kiedy jednak opróżniam te wszystkie 'luksusowe towary' i sama mam sobie coś kupić, z reguły wyszukuję tańsze odpowiedniki dostępne w  Rossmannach, Naturach i innych dziwnie nazywających się drogeriach. Jestem zdania, że zanim wyda się sporo pieniędzy na daną rzecz, warto zorientować się, czy praktycznie identycznego produktu nie można dostać dziesięć razy taniej. Oczywiście, co człowiek, to inne podejście do tych spraw. Sama przyznaję, że raz na jakiś czas, np. Na urodziny (szczerze mówiąc, każda okazja się nada), lubię ogołocić się ze wszystkich pieniędzy  i sprawić sobie prezent w postaci, na przykład, szminki YSL. Jest coś zabawnego w tym dymie małego luksusu wokół tego złotego opakowania, który prawie przeistacza się w opary. Tak, to magia marki. Nie, to raczej wyłączenie mózgu na kilka chwil. Nic już jednak na to poradzić nie umiem.
 
Last summer, when I wrote that huge post about lotions and potions, I told you that beauty for me is a topic that just opens our mouth. I openly admit that I really love beauty products, however weird and psycho it sounds, I just love looking at them. Honestly, I'm not that much into smearing all of the products on my face, I can't really use eyeshadows, I don't care about blush. I just adore looking at all this stuff. And having said that, I think it's high time I told you about my next obsession. Guys, it's really like a level-up of our friendship cause it's quite mental of me (not that my every mania is mental). I'm a Sephora addict. Not in a way, I go to Sephora and I buy ten thousand products and I leave. I don't actually buy anything. I just go there for a walk. I mean,  I just go there and I stand there. And I look at all these products. Everything is so organized, everything smells so nicely. I just feel so secure there. I told you it is mental. And when Holly Golightly would have her breakfast at Tiffany's because she just felt right there, I would totally eat it in Sephora.
 
W ostatnim poście, w którym opisywałam te wszystkie mazidła, czyli w sierpniu zeszłego roku, powiedziałam Wam, że te tematy, to dla mnie tematy-rzeka. Przyznaję otwarcie, że szczerze uwielbiam te wszystkie rzeczy i jakkolwiek dziwnie i psychicznie to zabrzmi, uwielbiam na nie po prostu patrzeć. Szczerze mówiąc, nie pociąga mnie jakoś nakładanie tych wszystkich produktów na twarz, nie umiem się obsłużyć cieniem do oczu, a róże zalegają u mnie w pudełku. Ja po prostu wielbię to wszystko obserwować. Powiedziawszy to, myślę, że to czas, żebym zdradziła Wam moją kolejną obsesję. Kończymy żarty, po tym wyznaniu przejdziemy wszyscy na wyższy poziom przyjaźni, bo to raczej psychiczna sprawa (jakby inne moje manie nie były psychiczne). Jestem uzależniona od sklepu Sephora. Nie uzależniona jednak na zasadzie przyjścia, kupna miliona kosmetyków i pójścia radosnym krokiem do domu. Ja tam prawie niczego nie kupuję. Ja po prostu przychodzę tam na spacer. Przychodzę tam, chodzę, a potem stoję. Stoję i patrzę. Patrzę na te wszystkie produkty. Wszystko jest ustawione w takim porządku, wszystko tak pięknie pachnie. Czuję tam bezpiecznie, jak nigdzie indziej. I tak jak Holly Golightly jadła śniadanie u Tiffany'ego (prawie), tak jak bym zjadła swoje z chęcią w Sephorze.
 
 
OK, since we are extremely close friends after my confession, it's time to present you my favorite products. I'll start with the only thing that I haven't found a cheaper alternative for. It's my tinted moisturizer. Dior Hydra Life Pro Youth Skin Tint in shade #1 - congrats for the longest name ever. I have extremely sensitive skin, it gets reds when it cold, it gets irritated when it hot, it doesn't like awful lot of ingredients and I swear, searching for something that my skin would tolerate was a traumatic experience (I mean it). I tried everything, from drugstore to high end, from foundation to powder and tinted moisturizer and I found this one only working and being super gentle for my skin. Next is a very nice powder (Chanel Les Beiges Healthy Glow Sheer Powder nr 50 - congrats for the longest name ever part 2)  that I got thanks to Chanel company. I use it only on my cheeks as a bronzer, I think it's the product with the biggest lasting power I've had plus, it smells so good. It smells so good I could smell it all day. But I don't, because it would be just...weird. And inappropriate. And that's it for the face. When it comes to eyes, I use two products - brown eyepencil and mascara. I really like Miss Sporty Kohl Kajal in 002 and Maybelline The Falsies Flared mascara. Since I have extremely dry lips, lately I've been using an awful lot of lipbalms. I also have an awful lot of vanilla candles in my room. I just love this smell. So I went to a drugstore one day, I saw Nivea Lip Butter in Vanilla and when I thought that finally my dreams would come true and I would be able to carry a vanilla scent everywhere, I died. I mean, I didn't, but I ended up buying it and loving it. It smells just like my candles (and that makes me super happy) and when it comes to moisturizing, it's far better than Carmex (that makes me super happy as well). And that would be all for my everyday makeup.
 
Jako, że po tym wyznaniu jesteśmy już oficjalnie najlepszymi przyjaciółmi, mogę przejść do meritum postu, czyli przedstawienia Wam wszystkich kosmetyków. Zacznę od rzeczy, której tańszego odpowiednika nie udało mi się znaleźć - krem tonujący, Dior Hydra Life Pro Youth Skin Tint w kolorze #1 (gratulacje dla najdłuższej nazwy, jaką można wymyślić). Mam strasznie wrażliwą skórę, czerwieni się, kiedy jest zimno, czerwieni się, kiedy jest gorąco, nienawidzi praktycznie wszystkich składników w kosmetykach i słowo daję, że pogoń za czymś, co trafiłoby w jej gusta, było traumatycznym przeżyciem. Naprawdę. Próbowałam chyba wszystkiego, od sprawdzenia na sobie całego asortymentu Rossmana, po organizowanie powtarzających się kilka razy w miesiącu pielgrzymek po próbki do Sephory. Znalazłam ten krem, który może nie jest tak "gruby" jak podkład, ale jest bardzo łatwy i przyjemny w użyciu. Następny jest puder, który nakładam tylko na policzki jako bronzer - Chanel Les Beiges Healthy Głów Sheer Power nr 50 (gratulacje dla najdłuższej nazwy vol.2), który dostałam dzięki uprzejmości tej firmy. Nie wiem, co oni tam w składzie zastosowali, nie chcę chyba nawet wiedzieć, ale z ręką na sercu mówię, że od godziny szóstej rano do godziny ósmej wieczorem, nic go z buzi nie ruszy. A pachnie tak, że mogłabym po prostu siedzieć i go wąchać. Nie robię tego jednak, bo byłoby to raczej dziwne i po prostu nieodpowiednie. Do oczu używam dwóch produktów - brązowej kredki Miss Sporty Kohl Kajal w kolorze 002 oraz tuszu Maybelline the Falsies Flared. Jeśli chodzi o usta, to niestety, z racji ich suchości, nabyłam odruch maniakalny w postaci wiecznego smarowania ich toną balsamów. Jestem zdania, że akurat balsamów do ust nigdy dość, tak samo jak nigdy dość świeczek o zapachu wanilii, które ustawiam w moim pokoju, w każdym możliwym miejscu. Moje marzenia o noszenia zapachu wanilii przy sobie, bez noszenia świeczek w torebce, spełniły się w momencie, w którym kupiłam Nivea Lip Butter. Pachnie zupełnie jak moje świeczki, a może nawet lepiej. Działa za to zdecydowanie lepiej niż wszystkie dotychczasowe Carmexy czy Neutrogeny.
 
 
(SIX purse, Accessorize necklace, Rimmel and Essie (30ml) nailpolishes)
 
When it comes to my nails, most of the time I stick to a very neutral nail polish like the one from Rimmel (Rimmel Lycra Pro 444 French Lingerie - these names are killing me, who wants to wear the color of their panties on their nails. It's quite confusing). I also really like Essie nail polish ( Essie 89 Raspberry) that I got from lovely girls from a shop30 ml. Its color is the prettiest pink plus its name...is the prettiest too :) 

Jeśli chodzi o paznokcie, z reguły trzymam się lakierów w neutralnych kolorach, np. Rimmel Lycra Pro 444 French Lingerie (nawiasem mówiąc, nie wiem, kogo ma zachęcić nazwa koloru zdefiniowana jako kolor majtek, na dodatek francuskich). Bardzo lubię też lakier Essie (Essie 89 Raspberry), które wysłały mi dziewczyny ze sklepu 30ml. Kolor bardzo przypadł mi do gustu, tak samo jak oczywiście nazwa. Bardzo ładna.
 
(Jelly Pong Pong Lip Bush from GlossyBox)
 
A couple of months ago I told you I hated red lipsticks. Well, I haven't changed my mind, because I still don't like them. I don't like the texture of a lipstick and I don't like that you have to think about it all the time. Having said that, I found something that immediately became my holy grail in make up collection. I'll probably rave about it till the end of my life. It's a lip stain that looks like a big crayon. When you put in on your lips, it just looks you've got the prettiest shade of red on them but you can't really see any product texture-wise. It's invisible, it's stays forever, it doesn't dry out your lips. It's literally perfect. I don't really use to school, but sometimes I like to put it on after classes or during the weekends. It actually came to me in a GlossyBox and I couldn't find it in any shops in Poland. It's called Jelly Pong Pong Lip Blush. So when I run out of it, I'll be crying so much. So much. Or I'll order it online.

Kilka miesięcy temu nadawałam na blogu na czerwoną szminkę, rozpaczałam, mówiłam, że jej nienawidzę, że bardzo chciałabym ją nosić, ale wyglądam jak klaun, i tak dalej, i tak dalej. Wciąż jestem raczej wobec niej trochę podejrzliwa. Nie lubię po prostu samej tekstury szminki, tego jak wygląda na usta, tego, że trzeba o niej ciągle myśleć. Przekonałam się natomiast do samego koloru czerwieni (pewnie mogliście to zauważyć już na zdjęciach) i odkryłam coś, co będę wychwalała do końca swoich dni. Kryje się pod nazwą 'lip stain' i wygląda jak wielka kredka, której używa moja siedmioletnia siostra. Kiedy pokryje się nią usta, jedyne, co można zobaczyć, to po prostu piękny kolor, żadnej widocznej tekstury. Nie wysusza ust, nie trzeba sobie też zaprzątać głowy głupotami, czy nadal jest na ustach, bo ma się pewność, że ciągle jest. Jelly Pong Pong Lip Blush przyszło do mnie w GlossyBoxie, z tego, co się już orientowałam, nie jest sprzedawane w żadnym sklepie. Tak więc, kiedy już wszystko zużyję, będę gorzko płakać. Bardzo gorzko. Albo ewentualnie po prostu zrobię zamówienie przez Internet. 
 
So that's all. Let me know in the comments below what are your favourites, cause you know I' m dying to know it (not really dying, but as a beuty freak, I' d love to know it!) /// To wszystko. Dajcie znać w komentarzach, jakie Wy macie ulubione produkty - jako maniak, z radością wszystko przeczytam :)

WORDS OF WISDOM

$
0
0

(ph.Paula Pietruszka / wearing Reserved blouse and necklace, Max Rave skirt, House bag, SIX bracelet)


To be honest, I've never ever considered a table in a cafe as something more than a table. Until yesterday, when  I realized that when you grab two girls, who are even worse, best friends, you place them at the opposite sides of the table and you give them at least an hour, you are gurunteed that the table will suddenly be full of hidden meanings, metaphores and symboles. It will represent a psychologist's office, a travel agent's one, a motivation coach's one, it will be counsellor's office, a dietetician and beautitian's room at the same time. If you're a girl (if you're not, I'm sorry) you probably know what I'm talking about. It always makes me laugh how suddenly during the meeting with out best friends we become experts in absolutely every part of life and we're ready to give advice about anything to our friend in need. And then, when the two sides of the table manage to solve their problems, it's always time for a  'Little Philosopher's Club'. Here's probably the deepest part of every meeting, it's so deep that you could surely dig and reach the oldest parts of Krakow's Market Square. The amount of words of wisdom is tremedous and you come up with conclusions that you would never ever come up on your own (well, sometimes it's a good thing and sometimes not really). One of the one zillion conclusions from yesterday's meeting with P. was to actually change our point of view and look at the city we live in from a 'tourist' perspective.


Szczerze mówiąc, nigdy nie sądziłam, że stolik w kawiarni może być czymś innym niż tylko stolikiem w kawiarni. Aż do wczoraj, gdy zorientowałam się, że w momencie, w którym weźmie się dwie dziewczyny, a co gorsze przyjaciółki, posadzi się je po przeciwnych stronach tego stolika i da się im przynajmniej godzinę, to można być pewnym, że przedmiot będzie symbolem wszystkiego tylko nie rzeczy, na której kładzie się filiżanki z kawą. Będzie reprezentował gabinet psychoterapeuty, personalnego trenera motywacji, doradcy zawodowego, będzie biurem podróży, gabinetem dietetyka i kosmetyczki w jednym. Za każdym razem rozśmiesza mnie, jak podczas spotkania z przyjaciółką, nagle każda z nas staje się ekspertem w absolutnie każdej dziedzinie życia i jest gotowa udzielić porady na każdy temat drugiej stronie w potrzebie. Następnie, kiedy dwie strony rozwiążą już trapiące je problemy, zawsze nadchodzi część pod tytułem "Klub Małego Filozofa". To moja ulubiona część, najgłębsza ze wszystkich. Jest tak głęboka, że gdyby wziąć łopatę, to spokojnie można by było się dokopać do najstarszych części Rynku w Krakowie. Złotymi myślami sypie się jak z rękawa i dochodzi się do takich wniosków, do których by się nigdy nie doszło samemu (przy tym akurat trudno stwierdzić, czy to na dobre każdej z nas wychodzi). Jednym z tych wniosków właśnie, do których doszłyśmy wczoraj z P. było spojrzenie na miejsce, w którym mieszkamy z nowej perspektywy, z perspektywy turysty.




I always wondered how on Earth can people in New York, Rome, Paris or Tokyo (or any city) be so indifferent when they pass all the marvellous buildings every single day. They live in such beautiful cities and they just don't appreciate it. I'd kill myself (well not really) to be in their shoes. But then I realized, I do exactly the same. Come on, I live in Krakow, one of the most beautiful places in Europe, with incredibile architecture and vibe, a city that is visited by thousands and thousands of people and I bet some of them think exactly the same thing as I do when it comes to people from Rome or Paris. For me, Krakow is so normal and average. And I just got used to things that take other people's breath away.  Take castel Wawel, for instance. One of the greatest things to see, huge castle situated in the strict center of Krakow, people come to visit it from all the parts of the world. And I pass it every single day on my way. So yesterday after our "Little Philosohper's Club" I decided to take a different approach on average things because if you do it, they are no longer average.

Zawsze z lekkim oburzeniem myślałam o mieszkańcach Nowego Jorku, Rzymu czy Paryża, którzy każdego dnia tak obojętnie mijają te wszystkie niesamowite budowle i ulice. Mieszkają w takich miastach i tego nie doceniają. Wczoraj jednak, uświadomiłam sobie, że ja robię dokładnie tak samo. Mieszkam przecież w Krakowie, w jednym z najpiękniejszych miast w Europie, słynnego ze swojej architektury i niepowtarzalnej atmosfery, mieszkam w mieście, do którego spływają setki tysięcy ludzi, żeby zobaczyć to, co ja uważam za zwyczajne. Wawel, dajmy na to. Jeden z najbardziej znanych zabytków w Polsce, wielki zamek w samym sercu miasta. Turyści nie mogą przestać się nim zachwycać. A ja mijam go codziennie w drodze do szkoły i jest dla mnie tak normalny jak pierwszy lepszy kiosk czy piekarnia (i w tym momencie gratuluję sobie porównywania piekarni do jednego z najważniejszych miejsc w naszym kraju). I właśnie wczoraj, po sesji "Klubu Małego Filozofa" dotarło do mnie, że warto spojrzeć na rzeczy zwyczajne z innej strony, bo wtedy zwyczajne już nie będą.


I guess if you live in a city and you're bored and want to travel, try sightseeing in your city first. It's ridiculous how differently you look at the same things if you just change your point of view.   Now that is finally warm outside (of course the topic of weather finally showed up!) it's so much easier to get yourself together and move. Since we our such a lovely community, I challenge you guys to get up from your chair (not now) and do an experiment for one day only. For one day only try looking at the place you live in from a different perspective and notice things you never notice on your regular basis. And let me know how it went. See you in the next post! :)

Jeśli mieszkacie w mieście i chcecie podróżować, spróbujcie najpierw zwiedzić swoje miejsce. Niesamowite, jak wiele tych samych rzeczy zaczyna się widzieć w innych barwach, jeśli tylko zmieni się punkt widzenia. Jako, że nareszcie na zewnątrz jest ciepło (i pojawił się temat pogody!), łatwiej jest wziąć się w garść i ruszyć z miejsca. I skoro jesteśmy wszyscy tak zgranym blogowym społeczeństwem, proponuję Wam wyzwanie. Wstańcie z krzesła (nie teraz) i na tylko na jeden dzień popatrzcie na miejsce, w którym mieszkacie z perspektywy turysty. Może zobaczycie pięć milionów rzeczy, których nie dostrzegaliście każdego innego dnia. Możecie też niczego nie dostrzec i okaże się, że Klub Małego Filozofa jednak nie funkcjonuje, jak należy. W każdym razie, dajcie mi znać. Miłego tygodnia! :)


VARSITY JACKET

$
0
0
 
(ph. My Sister and Mum/ wearing House jacket, second-hand top, Bershka trousers, Keds shoes via eButy.pl)
 
Today I think it's high time I got a gold medal or some kind of award. Why? Because as I've told you in a couple of posts ago my intuitions when it comes to weather, taking photos and choosing a day for a 'photo shoot' is working SO WELL. Yesterday my inner procrastinator was telling me to stay at home and scroll down tumblres but since I'm really fighting with him at the moment (I'll tell you about it some other day), I ran to my grandma's house because a) to get rid of my inner procrastinator I need to show him that I'm so energetic I can walk without making a break for 5 minutes straight, b) my new 'weather intuition' made me feel worried about the next day. Tada! I woke up today and it felt like waking up in a cave - it's Dark and it's raining so bad. And you know, I'm very happy about my intuition and I'm very glad that finally something is working properly in my body but I think I'd be more pleased if my intuition was wrong, at least concerning days such as...the second day of spring break.
 
Myślę, że dzisiaj nadszedł ten dzień, kiedy dostaję złoty medal albo jakąś inną nagrodę. Dlaczego? A dlatego, że moja pogodowa/blogowa/wybierzdzieńnazdjęcia intuicja, o której mówiłam Wam kilka postów wcześniej, działa niewiarygodnie wyśmienicie. Weźmy na przykład dzień wczorajszy. Moje silne pragnienie ociągania się i nic nie robienia chciało, żebym została w domu i oddała się bardzo produktywnemu zajęciu w postaci przeglądaniu zdjęć z tumblre'a (a one, jak wiecie, nigdy się nie kończą), ale jako, że ja z tym pragnieniem ostatnio usilnie walczę, pobiegłam (no może aż tak energicznie nie było) do domu mojej babci. Uznałam, że w ramach walki pokażę, że mam tyle siły do życia, żeby iść pięć minut bez zatrzymywania się. Poza tym, moja nowo nabyta intuicja włączyła się w pewnym momencie i sprawiła, że nie byłam już taka pewna co do pogody w dniu następnym. Tada! Obudziłam się dzisiaj rano i poczułam się jak w jaskini. Ciemno, deszcz, burza. W sumie bardzo się cieszę, że wreszcie coś we mnie prawidłowo funkcjonuje, ale chyba jednak wolałabym, żeby ta intuicja myliła się przynajmniej co do takich dni jak...drugi dzień majówki.
 


EATING BANANAS

$
0
0


(ph. Paula Pietruszka/ wearing Olive Clothing skirt, House shirt, second-hand top, SIX bag and jewellery, h&m trainers)

I came back from Wroclaw two days ago and I have to tell you, everytime I'm back home from a journey, I realize how desperately I need to be on a constant "go". And it doesn't matter whether the place I'm going to is 3 hours by car from mine (just like Wroclaw is) or is four hours by plane away from my home. Journey is a journey and I kinda feel like a freaking diver whose oxygen tank is filled with travels (metaphore of the day, words of wisdom - mode on). Yesterday I told my Mum about the super cool vision of life that struck me when I was unpacking my stuff. Wouldn't be it the most amazing thing in the world to have your home as sort of a "base" and travel let's say, 5 days a week and then, come back for two days and after them, be on the go again? My Mum didn't aproove my idea but I'm telling you, this is how I want to live. And yes, it's barely possible that it happens but who knows, maybe one day I'll get married to a guy who would be a master of hunting for cheap tickets and we would go to Japan or Alaska in the middle of the week, we would eat bananas (they're cheap and tasty - I still haven't figured out from what we would have money, so that's my food choice), drink tap water only, take photos of everything, have a huge suitcase filled with cameras, lenses and computers, get to know the culture and enjoy our endless travels. And if I don't get married, it's not a big deal. I can still eat bananas and travel on my own. The only thing I would have a problem with is probably the suitcase - electronics weigh quite a lot.
W piątek wróciłam z Wrocławia i powiem Wam, że każdy powrót do domu uświadamia mi, jak desperacko potrzebuję być w ciągłym ruchu. I nieważne, czy miejsce, do którego się wybieram, jest oddalone trzy godziny samochodem od Krakowa czy cztery godziny samolotem - podróż to podróż. Wczoraj musiałam podzielić się z moją Mamą wielką wizją, która nawiedziła mnie podczas rozpakowywania torby. W tej wizji widzę swoje idealne życie. Pomyślcie tylko - podróżować po świecie, dajmy na to, pięć dni w tygodniu i wracać do swojego mieszkania - bazy na weekend, żeby zebrać siły na następny tydzień. Mama nie podzieliła mojego entuzjazmu i stwierdziła, że słabo jej się robi już w momencie, w którym o tym mówię. Być może ta wizja nie jest zbyt realna, ale z drugiej strony, kto wie? Może kiedyś wyjdę za mąż za kogoś, kto będzie mistrzem wyszukiwania tanich biletów lotniczych i będziemy latać na Alaskę albo do Japonii w środku tygodnia, jeść banany (są stosunkowo tanie, a na czymś trzeba by było zaoszczędzić - dalej nie wymyśliłam, skąd mielibyśmy pieniądze), pić wodę z kranu, dźwigać torbę wypełnioną aparatami, obiektywami i wszelką elektroniką, będziemy robić non stop zdjęcia, poznawać inne kultury i cieszyć się nieskończonymi podróżami? A jak nie wyjdę za mąż, to trudno. Jeść banany mogę sama, zwiedzać świat też. Jedynym problemem może być ta torba - elektronika sporo waży.


But for right now, I'm not in Alaska and I'm not drinking tap water, I'm in Krakow and it's time for me to come back on Earth. School year is slowly (extremely slowly) coming to the end and this means the most stressful period of the year. I hope I don't die whilst trying to do one billion things at the same time. Cross your fingers for me and I'll see you soon!
Teraz jednak nie jestem na Alasce i nie piję wody z kranu ani ze strumienia, jestem w Krakowie i czas najwyższy, żebym zeszła na ziemię. Rok szkolny powoli (a nawet bardzo) zbliża się ku końcowi, a to oznacza wkroczenie w najbardziej stresujący czas. I jak na złość właśnie teraz mam najwięcej materiału, który chcę Wam pokazać na blogu. Jeśli więc nagle zaginie o mnie słuch, to prawdopodobnie zginęłam podczas próby połączenia sześciuset rzeczy, o których nie mam za bardzo ochoty pisać w niedzielny poranek. Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia!

WROCŁAW

$
0
0

Just let me excuse myself for the first photo - I'm not sure what I was trying to achieve by doing such a face, it looks as of I was catching flies with my mouth but I swear, I was not. Last week, as I told you in the previous post, I went to Wroclaw (Polish city situated more or less three hours from Krakow) with my friend Paula for a two-day trip. I've been to a couple of Polish cities in my life but pretty much all of it took place when I was really little. So yes, I have been to Wroclaw before. But all my memories from this city end up with a vision of a huge car parking and some cars. That's weird and not a lot, you have to admit. So going there a couple of years later, I was expecting to see a few things more.

Musicie wybaczyć mi pierwsze zdjęcie - nie wiem dokładnie, co chciałam przekazać robiąc taką minę, wygląda to raczej jakbym łapała muchy buzią, ale daję słowo - nie robiłam tego. Tak jak pisałam w poprzednim poście, tydzień temu wybrałam się z Paulą na dwa dni do Wrocławia. W swoim życiu zwiedziłam kilka polskich miast, ale w większości przypadków to zwiedzanie miało miejsce w wieku, kiedy nie dosięgałam głową krawędzi stołu. Odwiedziłam więc już kiedyś Wrocław, ale moim jedynym wspomnieniem z tego miejsca był jakiś podziemny ogromny parking i dużo samochodów. Jadąc tam po kilku latach, miałam więc cichą nadzieję, na zobaczenie kilku rzeczy więcej.



If you are, just like me, a decent Disney lover and you act out the wood scene from Sleeping Beauty when no one's watching, there is one place in Wroclaw that you are simply obligated to see. A place where nitrogen is not 78 percent of air, because love takes its place. It's The Bridge of Love aka Tumski Bridge, situated a couple of minutes from the Market Square. Love bridges are quite popular here, in Poland, I know we have one in Krakow too, but this one in Wroclaw it's like made of cupcake - sweet to the limit. And you know, since I love puppies and fairytales I was super excited to see it.
 
Jeśli zdarza Wam się oglądnąć kilka bajek Disneya albo odgrywać scenę leśną ze Śpiącej Królewny, kiedy nikt nie patrzy, to jest jedno miejsce we Wrocławiu, które jesteście zobligowani zobaczyć. Miejsce, które łamie powszechnie znajome prawa; miejsce, w którym 78 procent powietrza nie zajmuje wcale azot, a opary miłości.  To Most Tumski (inaczej, jakże wymyślnie - Most Zakochanych). W Polsce, z tego co wiem, mamy takich mostów kilka, jeden nawet w Krakowie, ale ten wrocławski wygląda trochę jak z lukru. To zdecydowanie świetne miejsce do zobaczenia dla zwolenniczek szczeniąt i bajek - ja byłam wprost zachwycona.


If I was to give you an advice concerning looking for accommodation, I would give you one tip and one tip only - always check whether there's no huge club in the same building that you're staying in. I seriously was so proud of myself when I found a nice place to stay in Wroclaw in the Internet - the price was good, the location even better, it looked very modern, clean and simple. When I arrived, I was very pleased to see that what I expected this place to be was true. And then the night came. I out my head on my pillow, I closed my eyes and after a few minutes I heard the melody that definitely was not a lullaby. I opened my eyes and yep, somebody decided to enlightened my room in all neon colours. So there I was, sitting on the bed after 1 am and admiring violet, pink and blue lights dancing on my walls. Yes, the club was right opposite to the place I stayed in. The best night of my life ever.
 
Wszystkim wiadomo, że podróże kształcą, a Wrocław nauczył mnie jednej podstawowej zasady - zawsze sprawdzaj, czy twoje miejsce zakwaterowania oprócz dogodnej lokalizacji względem centrum nie oferuje także dogodnej lokalizacji względem huczącego i świecącego na wszystkie strony klubu. Byłam z siebie bardzo dumna, że udało mi się znaleźć w Internecie miejsce do spania - czyste (tak przynajmniej wyglądało na zdjęciach), położone blisko Rynku i w przyzwoitej cenie. Dumna byłam jeszcze bardziej po przyjeździe, kiedy okazało się, że wszystko to sprawdziło się w rzeczywistości. I wtedy nadeszła noc. Położyłam głowę na poduszce, zamknęłam oczy, a kilka minut później do moich uszu doszła melodia, która zdecydowanie utworem relaksacyjnym nie była. Ktoś najwyraźniej postanowił rozświetlić mój pokój neonowymi strużkami światła. I tak sobie właśnie siedziałam w środku nocy i oglądałam nad wyraz aktywne róże, fiolety i niebieskości na ścianie. Klub okazał się być dokładnie naprzeciwko. Spokojną noc miałam więc zagwarantowaną.

 
A market hall is a very specific place in each city that should never be underestimated. Take market hall in Jerusalem, in Rome - in my opinion, a 15- minute trip there gives you more overall image of a city than one hour of studying a guide. I decided to take a quick look at apples, tomatoes and oranges in Wroclaw as well. But once we got there a lovely old man saw us carrying our one billion cameras and he immediately told us about a place where we could see the whole market hall. So when I got bored with looking at tomatoes I raised my head and saw the vault that was simply spectacular.
 
Hala targowa czy ogólnie targ to jedno z tych specyficznych miejsc w mieście, które nigdy nie powinno być traktowane z lekceważeniem. Weźmy na przykład targ w Jerozolimie czy w Rzymie - do dzisiaj pamiętam wszystkie zapachy (w Jerozolimie akurat te przyjemne mieszały się na zmianę z tymi mniej przyjemnym), atmosferę, odgłosy. I będę chyba zawsze stała twardo na stanowisku, że pół godzinna wycieczka na targ w danym mieście może powiedzieć o nim więcej niż godzinne wnikliwe studiowanie przewodnika. Również we Wrocławiu zdecydowałam popatrzyć sobie na jabłka, pomidory i tym podobne. To nie im jednak potem się przyglądałam, bo jakiś miły pan, widząc nas objuczone aparatami, od razu wskazał miejsce, w którym zobaczyć halę będzie można w całej okazałości. Jeśli kogoś warzywa nie interesują, to może podnieść głowę w górę. Sklepienie robi duże wrażenie.
 
 
 
Here are a few snapshots from the Botanical Garden and Japanese one. / Kilka ujęć z przepięknego Ogrodu Botanicznego i Ogrodu Japońskiego.
 
 
Since more than half a year I've been on a mission of getting rid of my awkard shyness in the most common and normal situations. I'm totally not afraid of most of the things other people are definitely afraid of. But tell me to ask in the shop for a blouse size and I'll panic. I'll be standing there in the middle of the shop for half an hour preparing in my head the exact sentence I'm going to say and waiting for the right moment to approach the shop assistant. So as you can imagine, I was expecting  buying a ticket in a tram in a different city to be quite a stressful experience. And it was because it turned out that when it comes to the way of paying, the machine in tram accepts only cards. Wroclaw, are you insane? What about little kids, what about elderly people, what about me, for God's sake. I know that technical development is needed but come on, 'cards only'?
 
Od ponad pół roku uczestniczę w jednoosobowej, wymyślonej przeze mnie misji pozbywania się mojej żenującej i zastanawiającej nieśmiałości w sytuacji najbardziej zwyczajnych i normalnych. Tak to już jest, że nie boję się kompletnie wielu rzeczy, które innym spędzają sen z powiek. Niech mnie jednak ktoś poprosi, żebym spytała w sklepie o rozmiar danego ubrania, a wpadnę w panikę. Będę tak stała przyczajona przy tym ubraniu, przez pół godziny układając dokładnie co powiem i czekając na odpowiedni moment na zaczepienie pani ekspedientki. Jak więc możecie się domyślić, przeczuwałam, że kupienie biletu na tramwaj w obcym automacie (!), w obcym mieście (!!) z obcym menu (!!!) będzie przeżyciem bardzo stresującym. I nie myliłam się, bo jak się okazało, wrocławskie automaty w tramwajach akceptują tylko karty płatnicze. A co z biednymi małymi dziećmi, co ze staruszkami? Co ze mną? Rozumiem, że rozwój techniki to wartościowa i ważna sprawa, ale o słabszych trzeba czasem pomyśleć.
 
 

If during your trip to Poland a young random guy stops you on the street to give you high five and when three seconds later another guy puts a gun to your forehead, which turns out to be fake and everybody thinks it's the funniest joke on this planet, you probably were given the one and only opportunity to experience students' festival Juwenalia. There are masses of students on the streets, they shout and sing and are definitely not sober. Not my favourite thing to watch, I have to admit. And what's funny, this festival is said to be The Festival of Students' Culture. That shows how many various interpretations of one word we can possess.
 
Wycieczka do Wrocławia stanęła w 100% pod znakiem kultury. I to jakiej. Juwenalia to dla mnie prawdziwa zagadka. Tłumy przebranych ludzi, wszyscy krzyczą i śpiewają. Żaden tramwaj do zatrzymania i żaden trunek do wypicia studentowi nie straszny. Raz na jakiś czas dobrze też nabrać kogoś naiwnego (czyli mnie) i przystawić znienacka pistolet do głowy. Ogólnie rzecz biorąc, jak to w piosence - wolność i swoboda. Juwenalia, inaczej Festiwal Kultury Studenckiej, uświadamiają mi jedną rzecz - jak piękna jest mnogość interpretacji jednego słowa.
 
 
Aula Leopoldina in the Museum of Wrocław University / Barokowa Aula Leopoldyńska w Muzeum Uniwersytetu Wrocławskiego

 
I wanted to post this photo diary much earlier but this week has been crazy so far and from Monday to Thursday every time I wanted to finish this post, my eyelids protested and closed themselves. So, I hope you enjoyed it and I wish you a lovely weekend! See you soon!
 
I to chyba na tyle. W planach miałam opublikowanie tego postu dużo wcześniej, ale od poniedziałku do czwartku, kiedy tylko chciałam zacząć coś pisać, moje powieki protestowały i ciągle spadały. Bardzo miło wspominam Wrocław i myślę, że to nie ostatnia wizyta w tym mieście, tym bardziej, że jedyną rzeczą, której nie udało mi się zobaczyć było zoo. A ja zoo nie mogę, ot tak, przegapić. Miłego weekendu!

(ph. Weronika Załazińska, Paula Pietruszka)

PS I'll be answering your comments from the last post in a few minutes xx / Zaraz zabieram się za odpowiadanie na Wasze komentarze pod ostatnim postem :)
 


SYRUP AND HONEY

$
0
0

 
(ph. Basia Zielińska/ wearing second-hand dress, Zara trench coat, SIX jewelery, Clarks shoes)
 
The title has absolutely no connections with my personal preferences because I hate anything that's sticky and I hate the taste of honey. It's just the song that I've been loving lately and playing on constant repeat (give me a week and I won't be able to stand it), which is perfect for such gloomy, rainy days we've been recently having in Cracow. Gloomy days always bring out the worst of myself cause the very first moment it started raining, I opened my computer and went hunting for a tv show that would keep me distracted from studying and that would totally destroy my social life. And the thing is, I don't watch TV shows at all (apart from New Girl but this is way more than just a TV show). I'm not the type of person who would sit an wait for the next episode every week. But this gloomy weather made me become addicted to Hart of Dixie to such an extend that I honestly enjoy subplots about wild animals, forests and healing wounds. And I don't mind watching alligators on the road and social life full of drama in Alabama. * I do really enjoy it.The world has come to an end. So what about you, does rain evokes the very mental version of yourself? Have a lovely week!
 
 Od razu mówię, że tytuł nie ma żadnego powiązania z moimi żywieniowymi preferencjami, bo syropów nie lubię, a smaku miodu to nawet nie toleruję. To tylko tytuł piosenki, którą ostatnio odtwarzam bez żadnej przerwy (tydzień minie, a zapewne nie będę mogła jej znieść), a która idealnie pasuje do brzydkich, deszczowych dni, które zawitały do Krakowa. Brzydkie, deszczowe dni wyciągają ze mnie to, co najgorsze. W momencie, w którym na zewnątrz zrobiło się ciemnej, otworzyłam komputer i zaczęłam poszukiwania serialu, który z powodzeniem mógłby oderwać mnie od nauki i skończyć z moim, i tak nie jakimś bujnym, życiem towarzyskim. A najlepsze w tym wszystkich jest to, że ja seriali nie oglądam (z wyjątkiem New Girl, ale to coś zdecydowanie więcej niż tylko tasiemiec telewizyjny). Nie siedzę i nie czekam co tydzień na nowy odcinek czegokolwiek. Ta brzydka, deszczowa pogoda sprawiła jednak, że uznałam historię o młodej lekarce z Nowego Jorku, która przyjeżdża na południe USA, za najlepszy sposób na zmarnotrawienie mojego czasu. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale naprawdę podobają mi się nawet wątki o zwierzętach w lesie, opatrywaniu ran, nie przeszkadzają mi aligatory chodzące po drodze, a życie towarzyskie w Alabamie okazało się być dużo bardziej skomplikowane, niż myślałam na początku.* Tak, moje życie umysłowe dobiegło końca. Ciekawa jestem, jak jest z Wami - czy "brzydka, deszczowa pogoda" też wywołuje u Was irracjonalne zachowanie? Miłego tygodnia!
 
* Two words - Lemon's outfits / Serial nazywa się Hart of Dixie, a jeśli po moim opisie, jeszcze się do niego nie przekonaliście, proponuję zobaczyć charakteryzację  jednej bohaterki.
 

 

SUMMER EXPOSURE

$
0
0
 

(ph. My Mum / wearing AmericanApparel dress)
 
 
I should probably greet you all guys with 'Aloha' and a photo of me holding a cocktail with a little tacky straw hat because this pictures pretty much how I feel now. It's JUNE. The Sun is shining. I'm almost done with school. And everything just cheers me up. It's also very warm outside and this means showing more skin than usual is quite unavoidable. Now, this led me to another weird observation about myself. Even though summer is something I look forward the most, it takes me quite a lot of time to adjust myself this season, clothes-wise. Subconsciously I divide my body into two sections - from waist down and from waist up. And there wouldn't be anything weird about  that if I didn't have totally different approach to each of the sections, when it comes to exposure.
 
Tam sobie myślę, że do dzisiejszego powitania pasowałoby krótkie „Aloha” i moje zdjęcie, gdzie jestem cała  rozpromieniona i trzymam w ręku koktajl z tandetną parasolka, bo tak błogo się ostatnimi czasy (od wczoraj) czuję. CZERWIEC. Świeci słońce. Szkoła, która najwyraźniej miała podstępny plan dokonania aktu mordu na mojej osobie, powoli się kończy. Nie mam żadnego powodu, żeby się smucić. Jest też bardzo ciepło na zewnątrz, a to oznacza nieuniknione pokazywanie ciała. Mimo, że czekam na lato bardziej niż na cokolwiek innego, za każdym razem, najwięcej czasu zajmuje mi przystosowanie się do tej pory roku pod względem ubrań. Zorientowałam się, że przez kilka dobrych lat, dzieliłam swoje ciało na dwie części - od pasa w górę i od pasa w dół. I nie byłoby to bardzo dziwne, bo taki podział zbytnio wymyślnym nie jest, gdyby nie to, że moje podejście do góry i dołu pod względem negliżu, ma się tak jak pies Reksio do Hanki z 'Rumcajsa' albo jak piernik do wiatraka.


 
If I had to come up with an outfit that is the most in my comfort zone, I would probably pick micro shorts for my 'from waist down' section and an armour as my blouse. I don't know why but any sort of fabric touching the major part of my legs makes me so uncomfortable that I find it so hard to even walk. So whenever I praise my personal motto 'the shorter, the better' it's not because I'm a secret exhibitionist and I want to show off my legs, cause seriously, they are the last things in body that I can boast about, but it's because my 'from waist down' section has origins from some kind of jungle and it needs freedom and air.
 
Gdybym miała szybko wymyślić strój, w którym czułabym się najpewniej i najbezpieczniej, zapewne wybrałabym mikro szorty i zbroję jako moją bluzkę. Nie wiem dlaczego, ale każdy materiał, przykrywający moje nogi bardziej niż przed kolana sprawia, że czuję się niekomfortowo i nie jestem w stanie swobodnie chodzić. Za każdym razem więc, kiedy zdaję się tu wyznawać zasadę „im krócej, tym lepiej”, to nie dlatego, że chcę się czymś podpisywać (bo co jak co, ale już bardziej mogłabym się popisać swoim uchem niż nogami), ale dlatego, że moja część „nożna” ma jakieś dziwne powiązania z wolnością i dostępem do powietrza.

 
And then comes 'from waist up' section. I love fitted blouses and nice fitted dresses but I just can't help it that the thing I feel the most comfortable in is the baggiest sweater you can find on this planet. So every summer, it takes me so long to convince myself that showing a half of my shoulder is not going to scandalize the whole population. Today's dress is totally out of my comfort zone but since I'm on my personal therapy that I created for myself, which involves saying Yes to more things than locking myself at home in pyjamas and laptop on my bed, I think it's quite a good start. Have a lovely week everyone and tell me what's your approach to 'summer exposure' :)
 
Sekcja „od pasa w górę” natomiast, to zupełnie inna bajka. Bardzo podobają mi się dopasowane bluzki i sukienki, ale nic już nie poradzę, że najwygodniej czuję się w obszernym swetrze. Każdego lata więc spędzam kilka tygodni na przekonywaniu siebie, że odsłonięcie połowy mojego ramienia nie będzie siało zgorszenia wśród całej populacji. Dzisiejsza sukienka jest zdecydowanie poza moją „strefą komfortu”, ale jako, że jestem właśnie w trakcie terapii stworzonej dla siebie przez siebie, która skupia się przede wszystkim na mówieniu „TAK” czemuś więcej niż zamknięciu się w domu, w piżamie i laptopem na łóżku, myślę, że taki strój to całkiem niezły start. Miłego tygodnia i życzę Wam dużo słońca!



 

IN WARSAW FOR LOUIS VUITTON

$
0
0

(ph. Karolina Kamińska and I / wearing JollyChic dress, Promod shoes)

Before I start my usual rambling, let me just clarify one thing - I was not, I am not and I'll never be a party animal. So everything you're about to read in a few second, was written by a socially awkard person that runs away for every single camera and thinks she's going to die when there are too many people in the same room. Once I stated that, I can keep carrying on. So if you follow me on any sort of social media sites, you probably know that I had a great pleasure to be invited to the opening of the first Louis Vuitton store in Poland. I have to say, I don't really take part in such things much often. I guess the lat time I partecipated in a 'big event' was two or three years ago. I was so dissapointed by people and so lost in that sort of society that I kept on rejecting every single invitation that I would get throughout those few years. This time I said yes though, because a) I appreciated being invitated there, b) I really like Louis Vuitton - I've always liked their campaigns, some bags and pret-a-porter collections (remember white princesses riding on a carrousel? That is so freaking me), c) I knew that I would have a story to tell you and you know how I love telling stories to you, guys.


Zanim zacznę spisywanie moich jak zwykle głębokich przemyśleń, chciałam na wstępie tylko powiedzieć, że lwicą salonową to ja nie byłam, nie jestem i zapewne nigdy nie będę. Miejcie więc na uwadze, że wszystko, co za chwilę przeczytacie, zostało napisane z perspektywy osoby, która ucieka przed każdym aparatem i która myśli, że koniec jej życia właśnie się zbliża, kiedy w jednym pomieszczeniu zbierze się za dużo ludzi. Wszystkie więc bankiety, nie bankiety, otwarcia, premiery i nie wiem co jeszcze, zamiast mnie kusić, raczej mnie odpychają. Ostatni raz kiedy przyjechałam do Warszawy, żeby uczestniczyć w „wielkim wydarzeniu” (przynajmniej tak je określali organizatorzy przedsięwzięcia) był jakieś dwa albo trzy lata temu. Wyszłam stamtąd tak rozczarowana i tak zagubiona, że od tych kilku lat z uporem osła odrzucałam wszystkie zaproszenia, które miałam okazję dostawać. Moment przełomowy nastąpił kilkanaście dni temu, kiedy przyjęłam zaproszenie na otwarcie pierwszego sklepu Louis Vuitton. A przyjęłam je, bo a) było mi naprawdę przemiło je dostać (świetny powód tak na sam początek), b) samą markę bardzo, ale to bardzo lubię - ich kampanie reklamowe są przepiękne, większość toreb (aczkolwiek zdecydowanie nie wszystkie) też, nie wspominając już o kolekcjach pret-a-porter (białe księżniczki jeżdżące na karuzeli? chyba nikt nie ma wątpliwości, że to sceneria mojego wyimaginowanego życia), c) zawsze to kolejna historia do opowiedzenia, a jak zapewne wiecie, opowiadać Wam historie, to ja lubię bardzo.





Together with Karolina, we arrived in Warsaw in the afternoon, so we went to out hotel and started to get ready for the evening. (May I just say I had the most comfortable bed I've ever been in? I loved it to such an extend, that I didn't want to fall aspleep at night, cause I knew that in the morning I would have to leave this little rectangular paradise). The photos from the hotel room were taken in the morning, cause we didn't have much time and the lightening sucked a little, so during the event I had a black bow in the my hair but I forgot to pin it in the morning.

Razem z Karoliną przyjechałyśmy do Warszawy późnym popołudniem, więc szybko pobiegłyśmy do hotelu i zaczęłyśmy iście królewskie przygotowania. Naprawdę tylko tej karuzeli, o której pisałam przed chwilą, tam brakowało, bo czułam się zupełnie jak księżniczka i skakałam na łóżku przez dobre piętnaście minut; łóżku, które było tak miękkie, że prawie polały się na nie łzy rzęsiste, kiedy rano musiałam je opuścić. Zdjęcia w pokoju robiłyśmy następnego dnia i zapomniałam wpiąć we włosy czarną wstążkę, którą miałam poprzedniego wieczoru.



Outside the store we passed a little army of photographers that were making a circle around somebody, whose face I didn't see. Apparently, somebody was giving some faces of his lifetime. I got in and I was welcomed by the loveliest person in this industry I've ever met - Magda. And then I saw something that quite ridiculous and very scary for me - the place where celebrities are asked to stand and smile and one billion photographers are taking pictures of every single milimiter of their body. Don't worry guys, I said no. I said no because I'm not a celebrity. I said no because if I do something, I always need to see the reason why I do it and I couldn't find any reason why I would stand there. I said no, well, because I'm scared of those photographers. And yes, it is possible to say no in such situations, nobody's dragging you out there.
 
 
Zbliżając się na miejsce, minęłyśmy po drodze rój fotografów, którzy okrążyli przed wejściem kogoś, kogo twarzy nie zobaczyłam. Zapewne właśnie tworzył pozy swojego życia. Weszłam do środka i od razu powitała mnie najbardziej sympatyczna osoba w tej branży - Magda. Wtedy też zobaczyłam coś, co gdybym miewała koszmary, zapewne pojawiałoby się w nich w miarę często. Coś, co mnie śmieszy i przeraża równocześnie - złowieszcza ścianka. Spokojnie, nie zgodziłam się na zdjęcie. Powiedziałam nie, bo nie jestem celebrytką, a zdjęciami lubię się dzielić tylko z Wami. Powiedziałam nie, bo jeśli coś robię, to muszę w tym widzieć choć troszkę sensu, a tutaj sensu nie zobaczyłam. No i powiedziałam nie, bo po prostu boję się tych fotografów. Wyglądają, jakby chcieli każdego tam zjeść. I tak jeszcze tylko powiem, że da się powiedzieć nie”, nikt mnie nie owinął łańcuchem i nie zaciągnął przed obiektyw. Przypadkowych” zdjęć ze ścianki więc, według mnie, nie ma. Jeśli ktoś ma tam zdjęcie, to chciał mieć tam zdjęcie. I oceniać tu nie mam zamiaru, czy to dobrze czy źle, bo każdy czuje się dobrze w innych warunkach. Ja akurat w takich czułabym się najgorzej.
 
 
The store itself was AMAZING - it has two floors and is very spacious. Well, it wasn't spacious during the event but I imagine without all this people it would definitely be like this. There were some beautiful baggages, bags and shoes and honestly, I'd be very happy to lock myself there just to sit and look at everything.
Sklep jednak zrobił na mnie bardzo duże wrażenie - dwa piętra i dużo przestrzeni (gdyby odjąć wszystkich ludzi). Pełno pięknych toreb, walizek, butów; mogłabym się tam zamknąć i po prostu to wszystko obserwować. Tak przez kilka dni.


I guess I came back four of five times to see this bag again and again. The lady (she was extremely kind) who was working there, laughed at me because I was probably looking a little bit mental. I don't know what was going on with me, but I just couldn't help staring at this bag. It's lovely. And it's so mine in my imaginated world.
Wracałam z cztery albo pięć razy, żeby zobaczyć tę torbę raz jeszcze. Pani, która tam pracowała (przemiła dziewczyna), śmiała się ze mnie, kiedy powracałam ze spojrzeniem maniaka. Nie wiem, co się ze mną stało, ale torba ta mnie opętała. Jest piękna. I jest moja. W wyimaginowanym świecie.

Thank you Louis Vuitton for an invitation, maybe I'm not a party animal, but I do apprecciate beautiful things. And surely, there plenty of them in this store. See you very soon!

Jeszcze raz bardzo dziękuję za zaproszenie, „party animal” ze mnie żadne, ale doceniam piękne rzeczy. A w tym sklepie było ich mnóstwo. Do zobaczenia i miłego weekendu!

FLAT MONTHS

$
0
0



(ph. Basia Zielińska / wearing JollyChic dress, shoes I bought in Sicily in a random shop)


I've always thought that if I were to bulid up my shoe collection I would buy more and more crazy/elegant/beautiful high heels, summer wedges, cute high heel sandals (Carrie Bradshaw reference if you haven't noticed). And look at me now - siting here in a cafe wearing my newest pair of flats after only day of wearing the wedges I'm showing you today. I spent the whole winter (that lasted ages this year in Poland) not even bothering to think about high heel shoes, living in a total comfort zone with no falls, no broken heels, no annoying sounds that stilletos make. Pure heaven, I'm telling you. But since the winter is gone and there should be no snow or slippery surfaces, I thought wearing my favourite wedges for the first time in eight or nine months couldn't be a better idea. And guess what, I couldn't be more wrong about that.

Zawsze myślałam, że jeśli będę już budować moją kolekcję butów, to będzie ona się składać w głównej mierze z ciekawych/pięknych/eleganckich obcasów, letnich koturnów i sandałów na podwyższeniu (patrz - garderoba Carrie Bradshaw). Siedzę jednak teraz w kawiarni, a na nogach mam nie piękne obcasy, ale nową parę płaszczków (wybaczcie za to niezbyt dystyngowanie brzmiące i dopiero co stworzone przeze mnie słowo, ale żmudne i nudne będzie powtarzanie „buty na płaskiej podeszwie” za każdym razem, kiedy o płaszczakach mowa). Całą zimę (a zima, jak wszyscy wiemy, trwała w tym roku trochę więcej niż przyzwoitość pozwala) spędziłam stroniąc od jakichkolwiek obcasów, żyłam sobie komfortowo, bez poślizgnięć, bez upadków, bez irytującego dźwięku stukających obcasów. Ale jako, że zima już dawno odeszła i nie ma ani śniegu, ani śliskich powierzchni, pomyślałam sobie, że nie ma bardziej odpowiedniego sposobu na powitanie lata, niż włożenie zapomnianych, ukochanych koturnów. I oczywiście, bardziej mylić się nie mogłam.
 
 


 I can't walk in them anymore. I literally feel the pair running right in my calf everytime I move my leg and after a fifteen-minute walk I can see how the wedges are transforming into two balls with a chain. Despite the fact, I love how high heels look, I prefer to admire them when they're nice and shiny in a shop rather than on mu feet and yes, I'd never thought I say it, but I'm team flats all the way. You know, it's quite nice to be able to run to catch the bus or walk a little bit faster from time to time and when I'm wearing high heels, I'm telling you, it does not happen. I know that's quite a random side note, but if I were to choose an animal that I wanted to be, I would choose a doe (or a lion but I'm not that agressive). It's free, fast, it runs a lot and has big eyes. Can you imagine a doe running so fast in high heels (of course if it wore any shoes at all)? Exactly. It would so doing it in flats though.

Straciłam moją zdolność. Straciłam zdolność chodzenia w koturnach. Czuję przeszywający ból w łydce, który jest silniejszy i silniejszy z każdym krokiem, a po piętnastu minutach spaceru widzę jak koturny zamieniają się w dwie kule z łańcuchem. Widok obcasów uwielbiam i bardzo mi się podoba, ale ostatnio doszłam do wniosku, że bardziej niż na mojej nodze, podoba mi się w witrynie w sklepie. I trudno mi to powiedzieć, bo myślałam, że moja ścieżka życiowa podąży w innym kierunku, ale tak, należę już do wielbicieli płaszczków. Dlaczego? Bo to całkiem miłe, kiedy mogę dobiec i wsiąść w ostatniej chwili do autobusu i to całkiem przyjemne, gdy mogę przejść dystans dłuższy niż trzy metry, a kiedy noszę obcasy, zapewniam Was - tak się nie dzieje. Wiem, że to dość specyficzne wtrącenie, ale gdybym miała być zwierzęciem, to chciałabym być sarną (albo ewentualnie lwem, chociaż żaden ze agresor). Wolna, szybka, ciągle biega i ma duże oczy. Trudno sobie wyobrazić sarnę, któraby miała biegać tak szybko w obcasach (gdyby oczywiście sarna nosiła jakiekolwiek obuwie). W płaszczkach natomiast nie miałaby żadnego problemu.


Having said that, taking a doe as my role model for this summer, I don't think I'd be wearing a lot of high heels in the next few months. What about you? Are you team flats or high heels? Have a lovely week!

Powiedziawszy to, ustanawiam sarnę moim wzorem postępowania na te wakacje i czuję, że obcasów to ja się w przeciągu kilku miesięcy dużo nie nanoszę. Ciekawa jestem jak jest z Wami (moja Mama, na przykład, żadnego bólu nie czuje i reprezentuje zwolenniczki każdego typu obcasów, co ja uważam za oczywiście, niewyobrażalne). Miłego tygodnia!


HIGH HOPES

$
0
0


(ph. My Mum / wearing flower crown and blouse from Topshop Festival Collection , skirt from Topshop, vintage blazer, second-hand shirt underneath)


 I have no idea how to start today's post because I feel that the beginning of summer holidays requires a proper and a very special welcome here, but at the same time I know that  words are not sufficient to do this. You have to understand, there was nothing on this whole planet that I wanted more than the end of my damn school. And yep, I spent years being  that girl that would run to school with a wide smile on her face,  enjoy classes, do extra homework and have mixed feeling towards anybody that would not be the same. But this year, Polish educational system officially lost one of its supporters and probably will never have me back. Anyways,  it's finally summer and this means organizing time on your own. I've got so many ideas for these holidays that I'm not sure whether two months are enough to turn them into reality.

Miałam spore trudności z rozpoczęciem dzisiejszego postu, bo wiem, że  powitanie wakacji wymaga specjalnej oprawy i wzniosłej atmosfery, a jednocześnie jestem świadoma tego, że słowa nie będą w stanie tego wszystkiego oddać. Musicie wiedzieć, że mniej więcej od końcówki grudnia nie było rzeczy, której pragnęłabym bardziej niż zakończenie roku szkolnego (dosyć przyziemne pragnienia mam, przyznaję). Odkąd skończyłam siedem lat, byłam jedną z tych dziewczynek, które z uśmiechem na ustach gnały do szkoły, cieszyły się z zajęć, zgłaszały do dodatkowych projektów i z lekką obawą podchodziły do dzieci, które nie robiły tego samego. W tym roku jednak polski system edukacji oficjalnie stracił jedną ze swoich zwolenniczek i nie wydaje mi się, żeby ją odzyskał. Wakacje, dzięki Bogu, jednak się rozpoczęły, a to oznacza bycie Panią swojego czasu i organizowanie go po swojemu.

I wanted to do something out of my comfort zone in the first days of July and go on the biggest Polish festival Open'er (crazy, crazy, crazy till we see the sun, as you can see). Lots of people, squeezing in the crowd, noise and chaos - definitely not my favourites , but there are some things in your life that you just have to try. Last year, my biggest love on the music scene, the XX , were playing and I still want to kill myself for not being there. I remember, I called W. And terrorized him to put his phone up so that I could hear the concert live. So yep, you can say I half was there. Anyways, having high hopes for July 2013, I sadly have to say, I won't experience the festival spirit neither this year. There are too many things going on this summer and too much planning and even though I'm a master of organizing trips (I mean it. I guess it's the only hidden - not anymore - talent that I've got.), I would probably fail this time. I'm extremely excited for the next two months and I just can't wait to bring you guys on a journey with me. I have a feeling that summer 2013 is going to be the best time I've ever heard. Take care, guys!
W tym roku na sam początek wakacji chciałam zrobić coś, czego bałam się od dawna - pojechać na Open'era (szaleństwo pełną parą). Tłumy ludzi, brak przestrzeni wokół siebie, chaos i krzyki - przyznać muszę, że nie jest to moje wymarzone otoczenie, ale są takie rzeczy w życiu, które trzeba przeżyć na własnej skórze. W tamtym roku na scenie grał wielbiony przeze mnie zespół the XX i do dzisiaj nie mogę przeboleć, że nie wzięłam się w garść, nie zaoszczędziłam na bilet i nie pobiegłam tam jak najszybciej. Pamiętam, siedziałam w nocy w pokoju, wyglądałam trochę jak obłąkana i słuchałam przez komórkę prawie całego koncertu po wcześniejszym sterroryzowaniu W., żeby podniósł swój telefon nad tłum tak, żebym mogła wszystko usłyszeć. Można więc powiedzieć, że byłam tam. Połowicznie. W każdym razie byłam pełna nadziei wobec lipca 2013, ale ze smutkiem muszę powiedzieć, że i w tym roku festiwalowej atmosfery nie doświadczę. Chociaż jestem samozwańczym mistrzem planowania wyjazdów, to uznałam, że tego planowania na kolejne tygodnie już trochę za dużo i Open'era sobie podaruję. Cieszę się niesamowicie na nachodzące dwa miesiące i nie mogę się doczekać, aż zabiorę Was w przeróżne miejsca. Planuję też coś kompletnie nowego i mam nadzieję, że nie otrzyma to nagrody największej porażki mojego bloga i będę Was prosiła o wyrozumiałość i inne takie (ale o tym już niedługo). Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia!

BONJOUR FROM PARIS

$
0
0
 
(ph.Basia Zielińska / wearing House blouse, Tophop shorts, SIX jewellery)
 
Bonjour from...Paris. Yes, I' m in this dream city, eating croissants, having picnics near Eiffel Tower and just being super happy. I arrived on Thursday night so I gave myself a little break and since I'm staying here for two weeks I decided to start a serious sightseeing today. I want to show you as much Paris as I can, so lots of pictures are coming and also...a couple of cheeky videoblogs as well. Kisses Xx
 
I kto by pomyślał...Jestem w Paryżu, obżeram się croissantami i robię pikniki na Polach Marsowych. Na miejsce dotarłam wieczorem. Razem z Basią spędziłyśmy wczorajszy dzień przechadzając się po tym mieście , bez przewodnika i bez map, a z racji tego, że zostajemy tu na dwa tygodnie (!) poważne i zapewne tragiczne w skutkach dla moich nóg zwiedzanie, zaczynamy dopiero dzisiaj. Szykuje się mnóstwo zdjęć, ale też kilka...videoblogów. Trzymajcie się ciepło!
 


VIDEOBLOG FROM PARIS #1

$
0
0


Here it is! My first video from Paris. It contains English subtitles so I hope you'll enjoy it!♥
 
I oto pierwszy videoblog z Paryża :)

LE JARDIN DU LUXEMBOURG

$
0
0
 
 
(ph.Basia Zielińska / wearing second-hand dress) 
 
These are the last pics we managed to take in the beautiful Garden of Luxembourg before the heat killed us. Have a lovely day everybody and I' m sorry for such short posts but my brain definitely does not function properly in such temperatures. Kisses!
 
To jedne z niewielu zdjęć, które udało nam się zrobić w przepięknym Ogrodzie Luksemburskim, zanim nie zabiło nas gorąco. Miłego wieczora i przepraszam, za krótkie posty, ale mój mózg zdecydowanie nie funkcjonuje prawidłowo w takich temperaturach. (Na komentarze pod poprzednim postem odpowiem dziś wieczorem:) )

VIDEOBLOG FROM PARIS #2

MY 18TH BIRTHDAY IN DISNEYLAND

$
0
0

Woop woop! I'm back. And so is my rambling. I left Paris on Friday and used so many means of transportation to get to Krakow that all I want to do now is lie on my bed looking like a dead body. There are I guess two more posts coming from my journey to France but today's post is about a very special day for me - my 18th birthday that I spent in Disneyland. I probably keep on repeating that in every single post but I'll tell you once again - I'm the biggest fan of Disney on this whole planet and the fact that I was about to spend my 18th birthday there made me actually the happiest person ever and for the whole day I looked like an over-excited chihuahua dog.

Łuhuhu! Wróciłam. Wróciły też moje wypociny. Paryż opuściłam w piątek rano i użyłam takiej ilości środków transportu, żeby dostać się do Krakowa, że jedyne, na co teraz mam ochotę, jest leżenie na łóżku, wyglądając jak zwłoki. Czekają Was jeszcze dwa posty z mojego pobytu we Francji, a dzisiejszy wpis jest o dniu dla mnie bardzo, ale to bardzo szczególnym, niezwykle oczekiwanym i traktowanym z grobową powagą - moich osiemnastych urodzinach, które spędziłam w Disneylandzie. Powtarzam to chyba w każdym poście, więc nie zaszkodzi powtórzyć tego i w tym - jestem zagorzałą fanką Disneya, a fakt, że miałam spędzić dzień wkroczenia w dorosłość w towarzystwie księżniczek, misiów, różowego zamku i uszek Myszki Mini, sprawił, że przez cały dzień wyglądałam jak zanadto podekscytowany pies chihuahua.


I got a special 'Happy birthday!' badge from Disney team, bought Mini Mouse headband and together with Basia we entered Disneyland. We started with Fantasyland since Disneyland is separated into four different 'words' - you've got Discoveryland, Frontierland, Adventureland and Fantasyland, which I obviously chose as the first one I wanted to go to. And then I saw it. The castle. Have you ever seen somebody fangirling? Have you seen a video on Youtube that shows girls reaction to seeing live let's say, One Direction? They act as if they lost their mind, I mean it. Well, when I saw that Disney castle, I was so like these girls. Expect for the fact I fangirled over a pink castle, not five (quite handsome) British boys.

Dostałam specjalną plakietkę "Wszystkiego najlepszego" od ludzi z Disneya, kupiłam uszy Myszki Mini i razem z Basią weszłyśmy do Disneylandu, który podzielony jest na cztery "światy" - Discoveryland, Frontierland, Adventureland i Fantasyland, które z przyczyn oczywistych wybrałam jako pierwszy punkt naszej wędrówki. I wtedy go zobaczyłam. Zamek. Widzieliście kiedyś ludzi szalejących i zachowujących się jak wariaci, bo zobaczyli kogoś/coś sławnego? Widzieliście nawet jakiś urywek filmiku na Youtubie pokazujący histerię dziewczyn po spotkaniu z, powiedzmy, One Direction? I teraz wyobraźcie sobie mnie zachowującą się dokładnie tak samo (może troszkę spokojniej), stojącą pod zamkiem Disneya. Ekscytacja różowymi wieżyczkami - wraz z osiemnastymi urodzinami w moim organizmie zaczął się najwyraźniej przyspieszony proces cofania się w rozwoju.

Unfortunetely, that day, I didn't meet any of the princesses and I almost had a nervous breakdown when, after waiting the whole day, Disney decided to cancel The Princess Parade. When I heard it, I wanted to grab the Disney manager or whoever dumb organises it and put him in the Alice's Curious Labirynth so he could get lost and starve to death there.

Niestety, tamtego dnia nie było mi dane spotkanie księżniczek, a czara goryczy przepełniła się w momencie, kiedy po całym dniu oczekiwań głos z megafonu oznajmił, że Parada Księżniczek została odwołana. Moja mina po usłyszeniu tej nowiny mogła spokojnie konkurować z minami wszystkich razem wziętych zawiedzionych pięciolatków. Myślałam, że porwę managera, czy kto tam tym kieruje, i wsadzę go do labiryntu Alicji z Krainy Czarów, żeby się tam zgubił i umarł z głodu.
I also went on a Big Thunder Mountain Railroad and let me just tell you - I've never done such things before. Even though Basia claims it was a ride for losers, I still think it was quite a big thing for an unexperienced person. With vertigo. And fears of everything. And for a person that is me.

Jechałam też kolejką Big Thunder Mountain Railroad, a takich rzeczy w życiu swym jeszcze nie robiłam. To był pierwszy raz i chociaż Basia uważa, że to kolejka dla ofiar losu, ja nadal upieram się, że jest to całkiem duże przeżycie dla osoby niedoświadczonej. Z lękiem wysokości. Z lękiem prawie wszystkiego.

At 11 PM there was something I wanted to see all my life - fireworks display. And you can leave this site now, close it, say I should go to a psychiatrist but I cried. I mean, I didn't burst into tears and lay on the ground and moun and create a river out of my tears. I cried a little because there I was, on my birthday, sitting in front of the Disney castle and watching something I wanted to see for so so so long. And let me just tell you - it was incredible and beautiful, the fireworks, music, lights, water splashing. It's something definitely worth seeing, at least once in your life. And yep, after the show we took the train home and our Disney day was finished. My birthday has been one of the happiest days in my life (no jokes) but not because of Disneyland - I got so many wonderful wishes from my friends, from my family and from You guys. I was acutally quite surprised of how many people remembered that day about me and how they all made that day so special for me. OK. I should stop now because it starts to sound like a good intro for a touching song that Celine Dion would create. And I should stop also because I'm melting. Bye! Thank you again and see u soon!

Coś, o czym marzyłam praktycznie całe życie, zdarzyło się o 11 wieczorem - pokaz sztucznych ogni nad zamkiem. Możecie teraz opuścić tę stronę, powiedzieć mi, że powinnam się zgłosić do specjalisty, ale tak, płakałam. Może nie w takim sensie, że wybuchnęłam płaczem, położyłam się na betonie, waliłam pięściami, a moje łzy stworzyły rzekę. Kilka łez poleciało, bo w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że są moje urodziny, ja siedzę przed zamkiem Disneya, a odbywa się właśnie coś, co było moim marzeniem, które myślałam, że nie spełni się tak szybko. Pokaz był naprawdę przepiękny - fajerwerki, muzyka, światła, pluskające fontanny, buchał nawet ogień. Po fajerwerkach dzień w Disneylandzie się skończył, wsiadłyśmy do pociągu i wróciłyśmy nieprzytomne do domu. Ten dzień był naprawdę wyjątkowy, ale nie powiedziałabym, że tylko przez Disneyland. Dostałam tak dużo pięknych życzeń od znajomych, rodziny, od Was. Nie spodziewałam się, że tyle osób będzie o mnie pamiętało, więc dziękuję! I kończę, bo ten tekst zaczyna właśnie przypominać jakieś idealne intro do rzewnej piosenki Celine Dion. A poza tym, to właśnie się roztapiam, więc to też dobry powód, żeby skończyć. Jeszcze raz dzięki i do zobaczenia!









(ph. by myself & Basia Zielińska)

LOUIS VUITTON AND PARIS PHOTO DIARY

$
0
0
During my stay in Paris, just one day before my awesome birthday in Disneyland, I was invited by Louis Vuitton to visit their famous store on the Champs Elysees. It was a lovely experience, I'm telling you. I had a private tour around the store which is HUGE and jam-packed with clients and tourists who just want to see probably the most important place in Paris in terms of luxury shopping. And yes, just in case you're wandering - I am wearing LV dress in the photo. The dress was beautiful, Sofia Coppola wore it this year in Cannes and I almost fainted in the changing room. Oh, and excuse this crappy, so-not-luxurious photo taken with my phone but my camera lens didn't want to capture this dress in a proper way. So yeah, here I go - taking selfies in LV store.

Podczas mojego pobytu w Paryżu, dzień przed najlepszymi urodzinami w Disneylandzie, zostałam zaproszona na odwiedziny najsłynniejszego sklepu Louis Vuitton na Champs Elysees. Sklep jest ogromny, podzielony na kilka części i pięter, ma tajemne przejścia i pokoje, dostępne tylko nielicznym, które dzięki oprowadzaniu, miałam okazję zobaczyć. Tak, na zdjęciu powyżej i poniżej mam na sobie sukienkę Louis Vuitton. Była przepiękna, Sofia Coppola nosiła ją w tym roku na festiwalu w Cannes, a ja prawie zemdlałam w przymierzalni. Wybaczacie dosyć ubogie w jakość zdjęcie z komórki, ale mój obiektyw odmawiał objęcia w całości sylwetki.






 
Oh, the traveling section. Girl, if you ever find yourself going on camping holidays, don't worry - LV will provide you with everything you can possibly think of, including  cocoon-birdy-looking giant storage for your books and toilettes. And speaking of books - you don't have to worry neither, cause you've got a LV cover for it as well. You can also buy LV mini-table, hammock (in case your bold and beautiful life makes you a little tired and you need a short nap) and lamp. I honestly don't even want to think how much it all would cost. On the other hand though, looking at all these camping things made me wander - if you have enough money to buy a cocoon from Louis Vuitton, do you actually live in a tent ever?

O tak, sekcja podróżna. Jeśli zdarzy się Wam kiedyś jechać na wakacje pod namiot - głowa do góry, LV dostarczy Wam wszystko, o czym tylko możecie tylko pomyśleć, włączając gigantyczny, kokoniasto - ptakowy wór, który będzie przechowywał książki i przybory toaletowe. Będąc już przy książkach - w ogóle nie musicie się o nie martwić, bo ochroni je specjalny pokrowiec. Możecie też kupić inne rzeczy, niezbędne podróżnikowi na campingu - stolik LV, hamak (na wypadek, gdybyście potrzebowali krótkiej drzemki - piękne i bogate życie potrafi przecież zmęczyć), a nawet lampę. Naprawdę, nie chcę się nawet zastanawiać, ile za to wszystko trzeba by było zapłacić. Z drugiej strony, patrząc na ten cały ekwipunek, zaczęłam się zastanawiać - czy jeśli kogoś stać na kupowanie kokoniastego wora Louis Vuitton, to czy jeździ w ogóle jeszcze pod namiot?



 
Somewhere in a secret place in LV store there is a secret room that you need a secret code to get in and it's basically a saloon for special clients that come and say 'Hey, I need another LV bag, this time I want it special and design it by myself'. So basically what happens in this room is creating a perfect bag with a client. You can choose everything on your own - the type of leather, colour, shape, etc. On average, it takes about 4-6 months to get your bag. Sometimes you need one meeting with a client to design a bag, sometimes you need lots of them. People come here with their children and let them choose everything, because they treat the bag as some sort of heritage. Most of the time, people who order such bags are foreigners. I was like 'Emm..so they come to Paris several times just to have a meeting a choose the color of the leather?'. The man who was showing me around gave me the best answer ever. 'If they can afford a Louis Vuitton bag, they can surely afford a ticket to Paris'. Well, I couldn't not agree with that.
 
Gdzieś w sekretnym zakamarku sklepu jest sekretny pokój, do którego potrzeba sekretnego kodu, żeby się dostać i jest to po prostu salonik dla specjalnych klientów, którzy przychodzą i rzucają hasło "Mam już kilka torebek LV, teraz chcę następną, ale specjalną, więc sama ją zaprojektuję". Tak więc, to co się tu generalnie odbywa, to tworzenie idealnej torby dla klienta, który ma wpływ na wszystko - od typu skóry, przez kolor i kształt, na rodzaju kłódek kończąc. Z reguły na torbę czeka się od czterech do sześciu miesięcy, a jeśli chodzi o spotkania z samym klientem, to jest to sprawa indywidualna - czasami wystarczy jedno spotkanie i wiadomo, o co komu chodzi, a czasami nawet kilka spotkań nie wystarcza, żeby dana osoba zdecydowała się na kolor kłódki. Bywa też tak, że matki przychodzą ze swoimi małymi dziećmi i pozwalają im bawić się w projektantów, bo torbę traktują jak dziedzictwo, które kiedyś swoim dzieciom przekażą. Powiedziano mi, że większość osób, które korzystają z tej usługi sklepu to obcokrajowcy, na co zareagowałam pytaniem, czy w takim razie klient lata sobie ot tak, do Paryża co kilka dni, żeby tylko dograć kolor skóry torebki. Pan, który oprowadzał mnie po sklepie, udzielił mi bezbłędnej odpowiedzi : "Jeśli mogą sobie pozwolić na torbę Louis Vuitton, to zdecydowanie mogą sobie pozwolić i na bilet do Paryża". No cóż, nie mogłam się z tym nie zgodzić.


 
Hold on, hold on - do you see what I see? Yes, the Sofia Coppola bag that I saw and fell in love with during the big opening of LV store in Warsaw (see the post here) (by the way, Sofia Coppola seems to be the main character in today's post). It's this sort of bag I just can't get over, it becomes an obsession, I'm telling you. If I ever come and visit another LV store and see this bag again, I swear, it will be chasing me in my nightmares. Just look at it. It is black perfection. I mean it.
 
Czy widzicie to, co ja właśnie widzę? Tak, to ta torebka zaprojektowana przez Sofię Coppolę, którą zachwycałam się podczas otwarcia sklepu LV w Warszawie (link do posta tutaj) (Sofia Coppola chyba stała się główną bohaterką tego wpisu). To ten typ torebki, o której zapomnieć nie mogę, naprawdę, zaczyna się to robić niebezpieczne i przypominać obsesję. Jeśli kiedyś jeszcze raz zawitam do jakiegoś sklepu Louis Vuitton i natknę się na tę torbę, to przysięgam, że jej wizja zacznie mnie prześladować.
 


I' m leaving you with a couple more pictures of Paris, have a lovely day everyone and I'll see you soon! XX

Poniżej natomiast kilka ostatnich zdjęć z Paryża, miłego dnia, trzymajcie się i do zobaczenia wkrótce ;)

CARRYING A BACKPACK

$
0
0

 
(ph.Maksymilian Scholl / wearing second-hand tanktop, Tesco skirt, second-hand belt, Atmosphere backpack via allegro, Converse shoes)
 
 Today I can call myself the Master of Creativity when it comes to titles of the posts. So yes - the backpack. Since I am definitely the girl who carries half of her room in a bag (starting with the phone charger ending up with a screwdriver), I found the previous school year quite painful for my one shoulder (the one on which I carried my bag obviously). And that's when the idea of a backpack came around and since I bought one, I feel like an old lady saying that but believe me, my back has been thanking me for that. Oh, and let me just draw your attention to my bare midriff (but not too much attention) - it seems like my 'I'm such a rebel' moment that comes once in a year (here I am, one year ago), has just begun. Kisses!
 
 Jestem pełna podziwu dla mojej niezwykłej kreatywności przy wymyślaniu dzisiejszego tytułu wpisu. A więc tak, plecak - przyszła i na niego pora w moim życiu. Jako że jestem jedną z tych dziewczyn, które noszą pół swojego pokoju w torbie (zaczynając od ładowarki do telefonu kończąc na śrubokręcie), poprzedni rok szkolny zaliczyłam do tych bardziej bolesnych, w szczególności dla mojego jednego ramienia. Jakiś czas temu pojawił się więc w mojej głowie szalony pomysł kupna plecaka i od kiedy to zrobiłam, prawdopodobnie zabrzmię jak starsza osoba z problemami, moje plecy nigdy się tak nie cieszyły (to nic, że plecy raczej w swym zwyczaju nie mają się cieszyć ani smucić). A, Waszą uwagę (ale nienadmierną) jeszcze szybko dziś skieruję  na mój brzuch - chyba właśnie nadszedł ten czas, kiedy raz do roku wydaje mi się, że straszny ze mnie buntownik (tutaj link do mnie, tak młodej, jeszcze przed osiemnastką...). Do zobaczenia!
 
 


Viewing all 82 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>